Od kilku tygodni notowania ropy naftowej typu Brent utrzymują się na stosunkowo stabilnym poziomie 40 USD za baryłkę. Jest to kurs zdecydowanie niższy niż obserwowany w ostatnich kilku latach, co powszechnie uznawane jest jako przejaw wystąpienia i rozprzestrzeniania się pandemii koronawirusa. Coraz więcej państw wprowadza całkowity lub częściowy lockdown. To z kolei powoduje spadek konsumpcji produktów ropopochodnych. Wprawdzie w pierwszych dniach listopada nastąpił wzrost notowań ropy spowodowany wyborami w USA, ale ma on raczej charakter chwilowy. – Naszym zdaniem taki ewentualny trend będzie krótkookresowy, a ceny ropy w dłuższym czasie pozostaną jednak niskie i będą pod presją cały czas trwającej pandemii oraz związanym z tym faktem globalnym spowolnieniem gospodarczym, a raczej recesją gospodarczą – mówi Adam Sikorski, prezes Unimotu.
Jeffrey Auld, prezes Serinus Energy, uważa, że ceny ropy są obecnie pod presją, gdyż w Europie przyspiesza druga fala koronawirusa, a na rynek powróciła ropa wydobywana w Libii. – Oczekuje się, że lockdowny w Niemczech i we Francji spowodują zmniejszenie popytu o 2 mln baryłek dziennie, co jeszcze nie obejmuje lockdownu rozpoczynającego się w czwartek w Wielkiej Brytanii. Dodatkowo, w miarę wygasania walk między różnymi grupami w Libii, tamtejsza produkcja znów jest na rynku – twierdzi Auld. Jego zdaniem te czynniki spowodowały w krótkiej perspektywie obniżki cen ropy. Prezes Serinus Energy nie uważa jednak tej sytuacji za trwałą. Jego zdaniem ogromne niedoinwestowanie sektora wydobywczego, notowane od 2013 r., oznacza, że gdy globalny trend wzrostowy powróci na rynek i ustabilizuje się popyt, dostawy ropy będą zbyt ograniczone, aby sprostać nowej sytuacji. Kiedy to może nastąpić, nie podaje.
Pandemia obniża popyt
O konkretnych prognozach dotyczących przyszłych cen ropy giełdowe spółki mówią niechętnie. Trudno się temu jednak dziwić, wziąwszy pod uwagę, że wszelkie szacunki podawane chociażby na początku tego roku już dawno nie mają wiele wspólnego z otaczającą nas rzeczywistością. Co więcej, dziś widać, jak mocno niektóre spółki przeliczyły się ze swoimi oczekiwaniami. W styczniu czy lutym nie wiedziały jednak jeszcze, a nawet w najczarniejszych scenariuszach nie brały pod uwagę skutków rozprzestrzeniania się pandemii koronawirusa.
Bloomberg
PKN Orlen, prezentując pod koniec stycznia wyniki finansowe za 2019 r., informował, że spodziewa się w tym roku wyższych cen ropy niż rok temu. Wówczas średni kurs surowca typu Brent wynosił 64 USD za baryłkę. Jak mocno się przeliczył, niech świadczy fakt, że w każdym z trzech kolejnych kwartałów tego roku średnia cena surowca wynosiła odpowiednio: 50 USD, 30 USD i 43 USD. Niedawno koncern oszacował, że do końca roku kurs ropy utrzyma się w przedziale 40–50 USD. Według niego wzrost ceny powyżej 40 USD powoduje zwyżkę wydobycia w USA. Państwom należącym do kartelu OPEC+, które starają się ograniczyć podaż surowca na rynku, nie jest to jednak na rękę. – OPEC+ nie ma łatwej sytuacji, bo jeśli chce ponownego spadku wydobycia w USA i poza OPEC+, musi pozwolić cenie ropy obniżyć się odpowiednio. Ale na efekt trzeba będzie poczekać – twierdzi biuro prasowe PKN Orlen.