– W sieciach przesyłowo-dystrybucyjnych prowadzi się sporo prac remontowych, elektrociepłownie nie pracują, co przekłada się na niski poziom rezerw – ostrzegała w niedawnej rozmowie z „Rzeczpospolitą” prezes Forum Energii Joanna Maćkowiak-Pandera. Innymi słowy, intensywne prace remontowe zwiększały ryzyko niewydolności sieci, których konsekwencją mógłby być blackout. To tym bardziej istotne, że w ostatnich dniach padają kolejne rekordy poboru, np. 12 czerwca w całym kraju z systemu pobraliśmy ponad 24 GW energii, dzień później swój rekord ustanowiła Warszawa, gdzie zapotrzebowanie wyniosło 1327 MW.
Zmiana podejścia
O ironio, nasi rozmówcy z branży energetycznej zapewniają, że remontów nie intensyfikowano. – Średnioroczne wydatki na remonty i modernizacje sieci dystrybucyjnych, którymi w ramach grupy zarządza PGE Dystrybucja, wynoszą ok. 1,8 mld zł. I tegoroczne nie różnią się jakoś specjalnie od ubiegłych lat – mówi nam Maciej Szczepaniuk z Grupy Kapitałowej PGE.
– Od 2015 r. zmieniło się podejście i prace modernizacyjno-remontowe przesuwa się na wiosnę lub jesień. Jeżeli elektrownia lub dystrybutor muszą coś wyremontować, robią to w okresach relatywnie najbardziej optymalnych z punktu widzenia obciążenia sieci – uzupełnia w rozmowie z nami Maciej Wapiński z Polskich Sieci Elektroenergetycznych. – URE zatwierdza plany remontowo-modernizacyjne w taki sposób, żeby nie doszło do ich ryzykownej kumulacji – uspokaja też prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej.
Dlaczego „o ironio”? Bowiem teoretycznie linie przesyłowe (pozostające w gestii PSE) i dystrybucyjne (odpowiadają za nie spółki czterech dużych państwowych koncernów oraz innogy w Warszawie) powinniśmy remontować w Polsce na potęgę. W tym systemie ma ginąć aż 12 proc. wyprodukowanej energii, w dużej mierze we wschodniej części Polski. Tę liczbę powtarza się w kolejnych publikacjach od początku dekady. Polska miałaby tracić w ten sposób nawet 2 mld zł, co w oczywisty sposób odbija się na rachunkach. Według niektórych ekspertów polskim instalacjom przesyłowym i dystrybucyjnym pozostało od kilku do kilkunastu lat życia, co dotyczy przede wszystkim transformatorów – w wielu przypadkach ostatnie prace nad sporą częścią linii prowadzono w latach 70., a przerwy w dostawach prądu zdarzają się z tego powodu trzykrotnie częściej, niż wynosi unijna średnia.