Po blisko roku negocjacji państwa członkowskie UE uzgodniły projekt dyrektywy gazowej, która w założeniu miała utrudnić Rosji ekspansję energetyczną w Unii. Instrumentem tej ekspansji jest planowany nowy gazociąg Nord Stream 2, który ma być położony obok już działającego Nord Stream 1. Jego budowa pozwoliłaby Rosji na podwojenie dostaw gazu po dnie Bałtyku, co w konsekwencji nie tylko bardziej uzależniłoby Unię od Gazpromu, ale też uczyniło tranzyt gazu przez Ukrainę zbędnym.
Polska i kilkanaście innych państw UE popierały rewizję dyrektywy gazowej, ale sojusz pod wodzą Niemiec skutecznie się temu sprzeciwiał. Ostatecznie Niemcy, a razem z nimi Austria, Holandia, Belgia, Węgry i Czechy, ustąpiły. Ale cena tego ustępstwa jest tak wysoka, że zdaniem naszych rozmówców może uczynić dyrektywę bezzębną. – W praktyce powstanie pancerz prawny chroniący Nord Stream 2 – mówi „Rzeczpospolitej” Szymon Kardaś, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Według niego dyrektywa jest tak rozwodniona w porównaniu z oryginalną wersją, że może nawet pogarszać sytuację. Obecnie można było krytykować Nord Stream 2 i mówić, że powstaje poza unijnym prawem. W nowej sytuacji tym prawem byłby już objęty, uzyskałby więc niejako unijny certyfikat, ale faktycznie o wszystkim decydowaliby sprzyjający inwestycji Niemcy. Wynika to z faktu, że gazociąg na odcinku morskim ma być objęty unijnym prawem tylko na wodach terytorialnych Niemiec, ale już nie sprzeciwiającej się inwestycji Danii. Poza tym o zasadach tego objęcia unijnym prawem decydowałby przede wszystkim niemiecki regulator.
Czytaj także: Gazprom wygrywa w Brukseli z pomocą Niemiec i Francji
Tę opinię potwierdzają „Rz” w nieoficjalnych rozmowach osoby od początku zaangażowane w negocjacje. – Nord Stream 2 będzie miał immunitet: prawo unijne teoretycznie miałoby obowiązywać, ale za odstępstwo od niego nic by nie groziło. Politycznie to najgorsze, co mogłoby się wydarzyć. To jest listek figowy. Chyba lepiej, żeby w ogóle inwestycja nie była objęta prawem – argumentuje nasz rozmówca.
Dlaczego zatem Polska i inne państwa przeciwne NS 2 zgodziły się na to? – Najważniejsze było podanie piłki do Parlamentu Europejskiego. Decyzja o przyjęciu mandatu ma zasadniczą zaletę strategiczną. Otwiera drogę do negocjacji z PE, który wspiera nasze stanowisko w większym stopniu niż Rada. Utrzymuje projekt przy życiu – mówi „Rz” Konrad Szymański, sekretarz stanu ds. europejskich. Polska liczy na to, że Parlament poprawi dyrektywę, bo do jej ostatecznego przyjęcia potrzebna jest akceptacja większości w obu instytucjach: Parlamencie i Radzie. W PE sprawozdawcą tej dyrektywy i głównym negocjatorem jest Jerzy Buzek. To od niego będzie teraz zależało, czy dyrektywa odzyska moc.