Baltic Pipe to alternatywa dla dostaw surowców energetycznych, które w związku z konfliktem trwającym za granicą Polski, wymagają szybkiej interwencji. Będzie nową drogą dostaw gazu z Norwegii nie tylko do Polski, ale i do Danii. Inwestorami są operatorzy duński Energinet i polski Gaz-System. Według planów trasa przesyłu ma zacząć działać 1 października 2022 r., a pełną przepustowość osiągnąć z początkiem 2023 r.
Ratunek na zimę
Pod koniec czerwca PGNiG poinformowało o tym, że dostawy gazu do Baltic Pipe będą zabezpieczone w postaci miksu własnej produkcji ze złóż w Norwegii oraz gazu zakontraktowanego od producentów surowca na Norweskim i Duńskim Szelfie Kontynentalnym. Częściowo rozwiąże to problem z brakiem surowców opałowych w Polsce. Jak informował rząd, gazociąg jest zakontraktowany na przesył gazu w tym roku w wysokości 5 mld metrów sześciennych, a w przyszłym roku na 10 mld metrów sześciennych.
- Na razie zakładamy, że Baltic Pipe zastąpi import z kierunku wschodniego. Czasowo rozwiąże to problem ogrzewania, pod warunkiem, że Norwegia albo Dania nie będą potrzebować go bardziej. W wówczas Polska otrzyma jedynie część zapotrzebowania – komentuje makroekonomista Marek Lachowicz.
Czytaj więcej
Urząd Dozoru Technicznego (UDT) wydał zgodę na eksploatację dla ostatniego lądowego odcinka Baltic Pipe w Polsce: Niechorze - Płoty o długości 41 kilometrów.
Węglowy niewypał
Takim rozwiązaniem zabezpieczającym polskie gospodarstwa domowe, miało być także przyjęcie dokładnie tydzień temu ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących ochronie odbiorców niektórych paliw stałych. Regulacja gwarantuje możliwość zakupu opału po stałej cenie nieprzekraczającej 996,60 zł. To 1/3 ceny rynkowej tego surowca. Ale już kilkanaście dni później okazało się, że składy i dostawcy węgla nie chcą kooperować z rządem. Skarżył się na to Premier Mateusz Morawiecki.