W ocenie Rafaela Correa, prezydenta Ekwadoru, bogate kraje naszego globu poniosły porażkę i nie zdołały zapewnić wystarczającej rekompensaty za utrzymanie zakazu wiercenia w amazońskiej dżungli. Tym samym, jak tłumaczy, jego kraj nie ma większego wyboru jak dać zielone światło firmom wydobywczym, które teraz będą mogły rozpocząć poszukiwania ropy w dotąd niedostępnych dla nich częściach parku.
Ogłoszona decyzja wzbudza sporo kontrowersji. Pierwsze protesty przeciwko niej zorganizowano w mieście Quito, w centralnym Ekwadorze. Setki osób przypominały, że tereny Parku Narodowego Yasuni cechują się bioróżnorodnością niespotykaną nigdzie indziej. Taka retoryka przegrywa jednak z bilansem zysków i strat.
- Świat nas zawiódł – stwierdził Rafaela Correa. W swoim przemówieniu emitowanym w narodowej telewizji prezydent Ekwadoru tłumaczył, że jego decyzję spowodowała „hipokryzja bogatych krajów", które z jednej strony nawołują do ochrony środowiska, a z drugiej odpowiadają za największą część emisji gazów cieplarnianych.
- Nie oczekiwaliśmy dobroczynności, ale współodpowiedzialności za naszą przyszłość w obliczu ocieplenia klimatu – powiedział Correa.
Patrząc na liczby trudno nie odmówić mu części racji. Stworzony przez ONZ projekt zachowania części Parku Narodowego Yasuni poza zasięgiem firm wydobywczych wystartował w 2010 r. Wyliczenia władz Ekwadoru zakładały, że utrzymanie moratorium będzie kosztować kraj 3,6 mld dol. i tyle właśnie oczekiwali od świata. Tymczasem na konta programu wpłynęło dotychczas tylko 13 mln dol. Dodatkowo międzynarodowi darczyńcy zobowiązali się przekazać w najbliższej przyszłości dodatkowe 113 mln dol. Nie jest to jednak kwota, która satysfakcjonowałaby władze Ekwadoru.