– Nie ma żadnego sensu marnować czas na poszukiwania wsparcia dla cięcia limitów wydobycia. To się nigdy nie wydarzy – mówił saudyjski minister ds. ropy Al-Naimi podczas konferencji CERAWeek w Houston.
Jego zdaniem sukcesem będzie, jeśli uda się namówić jeszcze kogoś, by tej produkcji nie zwiększać. – Wtedy pojawi się jakakolwiek szansa, że wielkie zapasy, jakie są teraz, powoli zaczną się zmniejszać. Zazwyczaj jest tak, że wszyscy się zobowiązują do cięcia wydobycia, a potem tego nie robią – mówił Al-Naimi.
Przekłuty balon
W połowie lutego trzy kraje OPEC (Arabia Saudyjska, Katar, Wenezuela) i nienależąca do kartelu Rosja zapowiedziały zamrożenie wydobycia na obecnym poziomie. To porozumienie miał poprzeć także Iran, chociaż z góry wiadomo było, że jest wątpliwe, aby ten kraj po okresie sankcji zrezygnował z odbudowy swojego udziału w rynku i zwiększania wydobycia, co sukcesywnie robi.
Przy tym Wenezuelczycy zapowiadali, że rozmowy toczą się z kolejnymi krajami, także spoza OPEC, i miałyby one przyłączyć się do akcji stabilizowania rynku. Rosyjski minister ds. ropy Aleksander Nowak mówił nawet, że takie globalne porozumienie może doprowadzić do wzrostu cen na poziomie 50 dol. za baryłkę, czyli już satysfakcjonującego producentów i importerów. I właściwie wydawało się, że wszystko pasuje do układanki OPEC, bo i prognozy przygotowane przez banki i firmy analityczne wskazywały, że jednak tegoroczna średnia sięgnie 40–50 dol. za baryłkę.
I potem wszystko się zawaliło. Zdaniem Oliviera Jakoba, szefa Petromatriksu, wypowiedź Al-Naimiego przekłuła cały balon oczekiwań pompowany przez Wenezuelczyków i Rosjan. Ale już wcześniej Międzynarodowa Agencja Energii w swojej najnowszej prognozie średniookresowej napisała, że jeszcze w tym roku ropa pozostanie tania.