Skrajnie różne opinie prezentują w konsultacjach spółki giełdowe na temat wielkości zużycia zielonego prądu w 2018 r. Resort w stosownym rozporządzeniu zaproponował w przyszłym roku 18 proc. (z czego 0,5 proc. z biogazowni, a reszta z innych ekoelektrowni). To oznacza podniesienie tzw. zielonego obowiązku wobec tegorocznych 16 proc. (w tym 0,6 proc. dla biogazu i 15,4 proc. dla innych OZE), ale i zmniejszenie go wobec maksymalnego dopuszczalnego ustawą poziomu 20 proc. (z czego 19,35 proc. dla elektrowni innych niż biogazowe).
Dla PGE ważny obrót
Choć większy obowiązek pomógłby w rozładowaniu nadpodaży na rynku zielonych certyfikatów, to jednak zwiększyłby koszty ponoszone przez odbiorców. Na ten aspekt zwraca uwagę np. PGE, prosząc ministra o utrzymanie poziomu z 2017 r., co ma uchronić konsumentów przed „znacznymi" podwyżkami.
W ocenie Grzegorza Wiśniewskiego, prezesa Instytutu Energetyki Odnawialnej, spółki obrotu mogą wnioskować o wzrost taryfy na sprzedaż energii na 2018 r. – Postulat PGE wyraźnie wskazuje, że koncern zmienia nastawienie do OZE i grupie nie zależy już tak mocno na odbudowaniu cen zielonych certyfikatów – tłumaczy Wiśniewski. – Teraz PGE martwi się bardziej o to, by w wyniku wzrostu cen certyfikatów nie zwiększyły się jego koszty w segmencie obrotu – dodaje.
Koszty i tak będą rosły
Michał Ćwil, ekspert branży OZE, zauważa, że koszty systemu wspierania OZE sukcesywnie spadają z ok. 20–30 zł na MWh konsumowanej przez odbiorcę końcowego energii przed 2012 r. (kiedy dopłacano nie tylko do nowych źródeł, ale też do współspalania węgla z biomasą) przez ok. 9 zł/MWh w 2016 r. do niewiele ponad 3 zł/MWh w 2017 r. To efekt spadku cen zielonych certyfikatów wskutek ich dużej nadpodaży wywołanej niedoszacowaniem wielkości obowiązków.