Miała być największa inwestycja infrastrukturalna w kraju, czyli elektrownia jądrowa o mocy co najmniej 3000 MW, warta 35–55 mld zł, a będzie kilka małych bloków po 3 mld zł za jeden? Tego scenariusza nie można dziś wykluczyć w sprawie pierwszej polskiej elektrowni jądrowej.
Najcięższa próba jeszcze przed nami
Ministerstwo Gospodarki zatwierdziło projekt Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. Teraz przekazuje go do konsultacji rządowych. Z dokumentów resortu gospodarki wynika, że oczekiwane jest zatwierdzenie dokumentu przez rząd do końca 2013 r. Tego – jak się okazuje trudnego kroku – nie udało się podjąć od 2010 r., kiedy opracowano pierwotny projekt. W dokumencie zapisano, że „do końca 2013 r. będzie wiadomo, czy budowa elektrowni jądrowych będzie wymagała gwarancji państwa i jeśli tak, to jaka będzie ich skala".
Tymczasem mimo trzyletnich opóźnień na dwa i pół miesiąca przed oczekiwaną ostateczną decyzją po stronie rządu nie widać gotowości do wspierania inwestycji w energetyce. Z pewnością nie w postaci poręczeń. Zdaniem zbliżonych do sprawy osób już sytuacja wokół dużo prostszego dla Polski projektu – budowy dwóch bloków w Elektrowni Opole – pokazała, że rząd może użyć tylko pośrednich narzędzi i ograniczyć część ryzyka.
Tymczasem PGE, którą obarczono odpowiedzialnością za budowę „polskiego atomu", w ostatnich miesiącach daje bardzo jasny przekaz: realizujemy te projekty, które się spółce opłacą. A to kryterium w przypadku elektrowni jądrowej pozostaje wielką niewiadomą.
Stąd postulaty wspierania firm energetycznych np. kontraktami na zakup energii po z góry ustalonej cenie. Z rozwiązania tego postanowił skorzystać rząd Wielkiej Brytanii, który według tamtejszych mediów zaoferuje francuskiemu koncernowi EDF gwarantowaną cenę 93 funtów za megawatogodzinę (ponad 450 zł/MWh) energii z atomu przez kolejne dekady.