Izraelska spółka GLI próbuje sprzedać w Polsce niezwykle tani gaz. Cena – jak na nasze warunki – jest niemal dumpingowa: 270 dol. za 1000 m sześc. To poziom, po jakim Gazprom dostarcza surowiec do krajów b. ZSRR. Średnia w UE to już 377 dol. W Polsce – ponad 30 dol. więcej. Kupiec, który skorzysta z propozycji GLI na 1 mld m sześc. wydałby więc 0,84 mld zł, grubo o ponad 400 mln zł mniej, niż za taką ilość w ramach kontraktu jamalskiego musiałoby zapłacić PGNiG.
Kto stoi za GLI, nie wiadomo. Spółka nie odpowiedziała na nasze pytania. Eksperci podejrzewają Gazprom. – Jeśli to on przez podstawione spółki próbuje handlować gazem w Polsce, to sporo ryzykuje – twierdzi jeden z naszych rozmówców. – Jeśli Gazprom wchodzi z tańszym surowcem na rynek swego stałego kontrahenta, obarczonego formułą kontraktową „bierz lub płać", to może to być dla polskich władz podstawą do międzynarodowego arbitrażu w sprawie obniżenia ceny kontraktu jamalskiego – dodaje.
Ryzyko polityczne
– To bardzo dziwna oferta. Takie ceny można mieć tylko, biorąc gaz po okazyjnych cenach od Gazpromu. Na pewno nie jest tak, że GLI dostało ten gaz od innej firmy w ramach rozliczeń biznesowych, bo wówczas sprzedaliby go na giełdzie, a nie chodzili po polskich firmach – tłumaczy „Rz" informator ze specsłużb.
Eksperci sugerują ostrożność, bo na rynku pojawiają się oferty gazu kradzionego z Ukrainy. W kwietniu premier Arsenij Jaceniuk poinformował, że z magazynów w tym kraju zniknęło ponad 13 mld m sześc. surowca.
400 mln zł - to różnica pomiędzy ceną 1 mld m sześc. gazu od GLI a tego z kontraktu PGNiG–Gazprom