Od tygodnia działa powołana przez resort spraw wewnętrznych grupa śledcza. Chodzi o transakcję z 2008 r, która od początku budziła wiele kontrowersji. Naftowa spółka Gazpromu kupiła 51 proc. koncernu NIS za 400 mln euro plus inwestycje na poziomie 0,5 mld euro do końca 2012 r.

Zapisy umowy dały rosyjskiej stronie szereg preferencji, zapewniły dominującą pozycję w serbskim sektorze energetycznym. Rosyjskie spółki kontrolują dziś nie tylko sektor paliwowy (produkcja i dystrybucja), dostawy i magazyny gazu, ale także uzyskały wyłączność na poszukiwania ropy i gazu na terytorium Serbii. Do tego cena okazała się zaniżona. Według wyceny Deloitte, NIS była warta 2,2 mld euro.

Marta Szpala, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich przypomina, że „Serbia od dwóch lat zabiega o zmianę zapisów w umowie z 2008 roku. Przede wszystkim domaga się podwyższenia podatku od kopalin (obecnie 3 proc.) oraz zmiany zasad podziału dochodów spółki NIS, co pozwoliłoby na wypłatę wyższej dywidendy. Pomimo bardzo dobrych stosunków politycznych między Belgradem a Moskwą strona rosyjska odrzuca serbskie postulaty. Pozycja Gazpromu w serbskiej energetyce jest na tyle silna, że ustępstwa pod presją są mało prawdopodobne".

Serbia, która ubiega się o członkostwo w UE, odrzuca obecnie możliwość przyłączenia się do unijnych sankcji wobec Rosji wprowadzonych w związku z konfliktem na Ukrainie. Jednak wstrzymała u siebie budowę nitki South Stream, do czasu podjęcia decyzji przez KE.

- Śledztwo w sprawie NIS ma poprawić wizerunek Serbii w oczach europejskich i amerykańskich partnerów, gdyż obecnie postrzegana jest jako państwo wspierające Rosję. Ma także na celu spełnienie oczekiwań UE, która domaga się od Belgradu skuteczniejszej walki z korupcją i zbadania procesów prywatyzacyjnych przeprowadzanych w sposób nieprzejrzysty - uważa Marta Szpala.