Za raptowne zniknięcie składów odpowiedzialne mają być, według samych zainteresowanych, kopalnie i dążący do monopolizacji dystrybucji surowca rząd. Polska Grupa Górnicza (PGG) z końcem lipca rozwiązała dotychczasowe umowy z autoryzowanymi sprzedawcami węgla. Nowa sieć dystrybucji ma pojawić się za kilka tygodni. Kto się w niej znajdzie i czym będzie handlować, jeszcze nie wiadomo.
Składy to dziś krajobraz po bitwie: na kilkanastu losowo przez nas przepytanych węgiel dostępny był w dwóch, a i to w symbolicznej ilości. Cena surowca z polskich kopalń waha się od 1800 do 3300 zł za tonę. O ile towar jest, bo niektóre składy nie widziały węgla od kwietnia. I raczej nie zobaczą, bo PGG przestała sprzedawać im surowiec.
Spółka nie komentuje zarzutów. Podkreśla tylko, że nie chce rezygnować z pośredników, lecz zawrzeć „nowe umowy”. Proces ten jednak wydłuży się zapewne do września.
Czytaj więcej
Węglowi pośrednicy zamykają swoje składy. Nie mają towaru ani perspektyw. Obawiają się, że nowa lista dystrybutorów surowca od polskich kopalń wykluczy ich z tego biznesu.
Kłopoty przedsiębiorców narastały niczym epidemia. Jeszcze dwa miesiące temu braki w zaopatrzeniu raportowały składy węgla głównie z północy kraju. Teraz węgla brakuje także na południu, w składach oddalonych od kopalń o kilkanaście–kilkadziesiąt kilometrów. A kto zamyka interes, ten już go nie otworzy.