Porozumienie, które miało zostać zatwierdzone przez 16 krajów eksportujących ropę – zarówno z kartelu OPEC jak i m.in Rosję i Kazachstan – zablokowali Saudyjczycy. Uparli się, że muszą się pod nim podpisać wszyscy członkowie kartelu, tymczasem Iran powiedział twardo: nie.
Nie było to zaskoczeniem, bo jego stanowisko jest znane od tygodni. Rząd w Teheranie, który do Ad-Dauhy nawet nie przysłał przedstawiciela, wielokrotnie tłumaczył, że nie może zmniejszać wydobycia ropy. Po zniesieniu sankcji stara się odzyskać swój udział w rynku. I dlatego pompuje coraz więcej. W marcu 2016 roku Irańczycy wydobywali 3,3 mln baryłek dziennie. Przed nałożeniem sankcji na ich kraj – 4 mln, a więc luka wynosi nadal 700 tys. baryłek dziennie.
Irańczycy oczywiście chcieliby uzyskać za ropę więcej pieniędzy, tyle że cudzym kosztem. W poniedziałek 18 kwietnia rząd w Teheranie chyba jednak przesadził, zachęcając resztę producentów, aby nie ustawali w wysiłkach ustabilizowania rynku ropy.
Dyplomatyczne zabiegi
Zaskoczeniem podczas konferencji w Ad-Dausze było to, że ministrowie gorliwie zapewniali media, a za ich pośrednictwem rynki, że porozumienie jest gotowe, wynegocjowane i brak jest tylko pod nim podpisów. Szczególnie energicznie działali tu Rosjanie, którym na zwyżce cen ropy bardzo zależy, i Katarczycy, bo wprawdzie ropy pompują mało, ale chcieli mieć dyplomatyczny sukces.
Kiedy jednak w niedzielę po południu obrady się przedłużały, wiadomo było, że konferencja poniosła fiasko. Poinformował o nim katarski minister ds. ropy Mohammed al-Sada. Próbował robić dobrą minę do złej gry i mówił, że udział Iranu „byłby pożyteczny”, a wszystko zostało odłożone do czerwca.