Ani spadek temperatur, ani ograniczanie przesyłu rosyjskiego gazu przez Ukrainę, nie zachwiały cenami błękitnego paliwa w Europie. Po tym jak spadające od początku roku dostawy Gazpromu w czwartek sięgały zaledwie połowy średnich wartości z poprzednich miesięcy, a spółka nie podała powodu, wieczorem megawatogodzinę surowca wyceniano w kontraktach TTF na 60,8 euro, czyli o 3,5 proc. mniej niż w środę.
Czytaj więcej
Gdyby wynegocjowane w poniedziałek przez kraje UE porozumienie ograniczające ceny gazu obowiązywało już wcześniej, w 2022 r. ceny podlegałyby limitowi przez 40 dni.
Rynek gazu nie przestraszył się niższych dostaw z Rosji
Zdaniem dziennika Wall Street Journal inwestorzy nie są zaniepokojeni, bo spadek dostaw miałby nie być decyzją Gazpromu, ale wynikać z polityki odbiorców, którzy mogą kupić na rynku spot gaz tańszy od rosyjskiego. Pewne ilości rosyjskiego gazu wciąż płyną do niektórych krajów Europy Południowo-Wschodniej przez Ukrainę i Turcję, jednak jest to niewielki ułamek dostaw sprzed rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Sytuację na rynku stabilizuje wciąż przekraczające 80 proc. zapełnienie magazynów oraz obfite dostawy LNG drogą morską. Z drugiej strony dostawy z Norwegii, które na początku stycznia były najwyższe od wielu miesięcy, spadły, głównie za sprawą prac konserwacyjnych. Jednocześnie na szybsze ustępowanie napięć na globalnym rynku LNG nie pozwalają awarie w Nigerii i Australii oraz rosnący popyt w kilku krajach azjatyckich.
Na rynek wracają nabywcy z Indii i Tajlandii, a otwierające się po Covidzie Chiny mają stać się w tym roku największym importerem LNG na świecie, wyprzedzając Japonię. Jednocześnie zdaniem firmy doradczej Rystad Energy dopiero w marcu do pełnych mocy ma szanse wrócić uszkodzony od kilku miesięcy terminal LNG w amerykańskim Freeport, co ogranicza dostawy gazu z USA.