Zagrożone są systemy niespełniające standardów efektywności energetycznej w rozumieniu przepisów unijnych, tj. zasilane w mniej niż 50 proc. z odnawialnych źródeł energii lub kogeneracji (jednoczesnej produkcji prądu i ciepła).
To sieci zarządzane przez ponad 400 przedsiębiorstw (ok. 90 proc. wszystkich ciepłowni) wytwarzające połowę potrzebnego w kraju ciepła bez kogeneracji z węgla, gazu lub oleju. – Część z nich zbankrutuje lub podzieli się na mniejsze mikrosieci – przewiduje dr Jan Rączka z Regulatory Assistance Project, jeden z autorów raportu Forum Energii pt. „Ostatni dzwonek dla ciepłownictwa”.

Mali w „spirali śmierci”
Problemów nie mają 23 największe miasta Polski. Ich sieci – zasilane źródłami kogeneracyjnymi – posiadają status systemu efektywnego, więc mogą korzystać z pomocy publicznej na dalsze inwestycje. To umożliwia oferowanie ciepła systemowego po niższych stawkach. – Stają się one jeszcze bardziej konkurencyjne w związku z masowym napływem osób do aglomeracji z mniejszych miejscowości, co napędza rynek budowlany i obniża koszty jednostkowe za ciepło – tłumaczy Rączka.
Na przeciwnym biegunie znajdują się nieefektywne ciepłownie w małych i średnich miejscowościach. Nie tylko nie mogą sięgać po pieniądze publiczne na modernizację (wymuszoną konkluzjami BAT obowiązującymi większe ciepłownie od 2023 r. i dyrektywą MCP dla źródeł 1–50 MW wchodzącą w 2030 r.), ale także tracą mieszkańców utrzymujących sieć. – Jeśli spada zamówiona moc, to koszty stałe ciepłowni rozkładają się na mniejszą liczbę osób w sieci. Stawki za ciepło wtedy rosną. To z kolei motywuje dotychczasowych użytkowników do przechodzenia na własne źródła, a także niechęć nowych inwestorów do przyłączania się do sieci – wskazuje Rączka. Ci ostatni – podłączając się do takiego systemu – muszą spełnić bardziej restrykcyjne normy w zakresie efektywności stawianych budynków i często – zainstalować własne niskoemisyjne źródło.