Wytwórcy energii chcieliby nie tylko zwiększenia budżetu na już opłacane przez Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE, operatora krajowego systemu) usługi związane z bilansowaniem systemu, m.in. trzymanie bloków w gotowości do produkcji (mechanizm operacyjnej rezerwy mocy, ORM) czy uruchamianie jednostek przeznaczonych do wyłączenia na żądanie (mechanizm tzw. interwencyjnej rezerwy zimnej, IRZ). Chcą też wyceny dodatkowych usług.
– Chodzi o premię dla producentów za lepsze parametry emisyjne pracy bloku, ale też za jego elastyczność np. przy starcie i obniżaniu mocy czy pracę poniżej dopuszczalnych parametrów – tłumaczy menedżer związany z branżą.
Potrzebna kroplówka
Głównym beneficjentem zmian byłaby zapewne Polska Grupa Energetyczna (PGE), która posiada 40-proc. udział w rynku. Ale skorzystałby też Orlen posiadający elastyczne jednostki energetyczne gazowo-parowe. Gdyby doszło też do zwiększenia budżetu ORM i IRZ, to gros pieniędzy popłynie do Taurona mającego raczej przestarzałe elektrownie.
Ile to miałoby kosztować? – Jeśli płatności za tego typu usługi zwiększyłyby się o 500–700 mln zł już od przyszłego roku i rosłyby sukcesywnie, by w ciągu dwóch–trzech lat (łącznie z kosztującym dziś operatora 2 mld zł rocznie rynkiem bilansującym) dojść do 4–5 mld zł, to wytwórcy dostaliby kroplówkę niezbędną, by przetrwać i rozpocząć modernizację bloków – tłumaczy nasz rozmówca. Twierdzi, że do pokrycia kosztów stałych elektrowniom brakuje dziś kilkunastu złotych za MWh.
Dla odbiorców końcowych, jak wylicza nasz rozmówca, przełożyłoby się to na podwyżkę rzędu 10 zł na MWh (byłaby więcej, ale ze względu na spadek cen tzw. zielonych certyfikatów maleją koszty). To oznacza, że przeciętna czteroosobowa rodzina mieszkająca na 50 mkw. płaciłaby o 20–25 zł więcej na rok. To byłaby dodatkowa podwyżka obok podniesionej już tzw. opłaty przejściowej (dla gospodarstw domowych wzrośnie dwukrotnie, do 8 zł miesięcznie).