Od ponad roku Unia Europejska radzi nad bardzo prostym aktem prawnym. Chodzi o taką zmianę dyrektywy gazowej, która obowiązki nakładane na gazociągi w UE rozszerzyłaby na te, które do Unii wchodzą z zewnątrz.
W praktyce uczyniłoby to nieopłacalnym planowany podbałtycki rurociąg Nord Stream 2. Zmusiłoby bowiem Gazprom do rozdziału funkcji dostawcy od operatora gazociągu, do zapewnienia dostępu doń dla stron trzecich, do prowadzenia jasnej polityki cenowej, jeśli chodzi o przesył gazu.

Cała nadzieja w Rumunii
Taki projekt zdecydowanie poparł już wiele miesięcy temu Parlament Europejski, który w tej sprawie decyduje na równi z unijną Radą, czyli przedstawicielami rządów. Jednak ciągle nie ma na to zgody większości państw członkowskich. Polska ma jednak nadzieję na zmianę sytuacji. Z czym to wiąże?
Po pierwsze, zmienia się prezydencja. Przez ostatni rok pracami UE, w tym także radą ministrów ds. energii, kierowały kraje nastawione bardzo pozytywnie do Gazpromu: Bułgaria i Austria. Żadne z nich nie było zainteresowane szukaniem kompromisu.
Od 1 stycznia 2019 r. przez kolejne pół roku na czele UE będzie stała Rumunia, która ma inne interesy geopolityczne. Jak mówią dyplomaci, dyrektywa gazowa jest na jej liście priorytetów.
Po drugie, dyskusja, która odbyła się na Radzie w środę, pokazała, że zwiększa się poparcie dla projektu dyrektywy. Tradycyjnie opowiadały się za nim kraje Europy Wschodniej, w tym Polska, a także państwa skandynawskie, Irlandia i Wielka Brytania.
W czwartek jednak zaskakująco pozytywnie wypowiadały się też Luksemburg i Belgia. Przedstawiciel tego pierwszego kraju powiedział wprost, że partner po drugiej stronie, czyli Rosja, stosuje znaną taktykę „dziel i rządź”. I ostrzegł przed kreowaniem wyraźnego w pracach nad dyrektywą podziału na wschód i zachód Europy.
– To oznacza, że za dyrektywą jest już wyraźnie 14 państw UE – mówi nieoficjalnie polski dyplomata.

Koalicja przeciwna dyrektywie
Przeciw opowiadają się zdecydowanie Niemcy, Holandia, Bułgaria i Austria. Ministrowie Niemiec i Holandii zwracali uwagę na konieczność zwiększenia dostaw gazu do Unii Europejskiej, w czym miałby pomóc rurociąg Nord Stream 2.
Oskarżali także Komisję Europejską, że jej projekt zmiany dyrektywy wkracza w kompetencje państw członkowskich. Bo każde z nich ma prawo do kształtowania swojego bezpieczeństwa energetycznego.
Pozostałe dziesięć państw UE nie brało udziału w dyskusji i tak dzieje się od wielu miesięcy. To oznacza, że Nord Stream 2 nie jest dla nich kluczowym problemem. Można ich więc przekonać do jednego z dwóch stanowisk.

W maju 2019 roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego. To oznacza, że jeśli zmiana w dyrektywie miałaby być przegłosowana jeszcze w tej kadencji – a to scenariusz optymalny – to ministrowie powinni zakończyć prace nad nią do końca lutego 2019 roku. Jeśli prace się przedłużą, to trzeba będzie czekać kilka miesięcy, aż ukonstytuuje się nowy Parlament Europejski.
W takim wypadku też nie wszystko jest jeszcze stracone, bo budowa Nord Stream 2 ulega opóźnieniu. Miał być gotowy na koniec 2019 roku, ale Dania wstrzymuje się z wydaniem zgody na przebieg gazociągu na jej wodach. Gazprom może teoretycznie wybrać drogę alternatywną na północ od Bornholm.
Jest to jednak droższe i może nie podobać się Szwecji, bo ingerowałoby w jej łowiska. W każdym razie decyzji o zmianie trasy rosyjska spółka jeszcze nie podjęła, co zdaniem ekspertów oznacza nawet rok opóźnienia w budowie.