Amerykańska waluta jest najdroższa od czterech lat i wszystko wskazuje na to, że nadal będzie się umacniała. Zwłaszcza po tym, jak na rynku pojawiły się pogłoski, że Rezerwa Federalna szykuje się do podniesienia stóp procentowych. Nie jest więc wykluczone, że za jakiś czas za dolara w Polsce trzeba będzie zapłacić 3,5 zł, a kurs euro zejdzie do 1,20 dol.
W poniedziałek po południu za baryłkę ropy gatunku Brent z dostaw listopadowych płacono 96,41 dol., a za baryłkę West Texas 92,2 dol. Głównymi powodami tak taniej i nadal taniejącej ropy jest jej obfitość na rynku. I dotyczy to zarówno europejskiego brenta, jak i ropy notowanej na giełdzie w Nowym Jorku.
Gene McGillan, analityk z Tradition Energy, przyznaje, że podaż jest znacznie wyższa od popytu i to jest główną przyczyna ciągnącego się od tygodni spadku cen. – Silny dolar jest kolejnym przyczynkiem, dla którego producenci ropy znaleźli się pod taką presją – mówi McGillan.
Tylko we wrześniu ropa staniała o 6,6 proc. W ciągu ostatniego kwartału – o 14 proc. I tylko w minionym tygodniu ropa minimalnie zdrożała, bo obawiano się, że wyłączenie niektórych rafinerii spowoduje konieczność zmniejszenia wydobycia. Ale tak się nie stało.
– Niektóre kraje zaczynają się już obawiać dalszego spadku cen. Dowodzi tego poniedziałkowa wypowiedź Bijana Zanganeha, irańskiego ministra ds. ropy, sugerująca konieczność cięcia produkcji przez OPEC, bo inaczej może dojść do niebezpiecznej dla uzależnionych wyłącznie od eksportu państw obniżki cen surowca – zwraca uwagę Jakub Bogucki, analityk portalu energetycznego e-petrol. – Warto przypomnieć, że obecna sytuacja konfliktowa na terenie Syrii i Iraku nie jest w stanie odbić się istotnie na tym, co się dzieje na giełdzie w Londynie: ropa jest nadal poniżej 100 dol. i ani myśli drożeć. Podejrzewam, że gdyby do takiej eskalacji działań zbrojnych doszło np. w zeszłym roku, wzrost cen surowca byłby istotny – dodaje Jakub Bogucki.