Koncern energetyczny ČEZ jest formalnie kontrolowany przez ministerstwo finansów, na czele którego stoi jeden z najbogatszych ludzi w kraju, miliarder Andrej Babiš. Rząd ma ok. 70 proc. akcji (i tyleż głosów na WZA) spółki. O personaliach i podziale zysków ČEZ-u decyduje zatem szef MF. Ten zupełnie niespodziewanie ogłosił wczoraj, że podczas najbliższego ZWZ, które ma się odbyć 3 czerwca, wymieni czterech z 12 członków rady nadzorczej. Stanowisko miałby stracić m.in. były pierwszy wiceminister finansów Lukáš Wagenknecht, który w resorcie odpowiada m.in. za kontrolę finansową i za audyty. Urzędnik trafił do rady ČEZ-u wysłany tam przez... Babiša, jednak później ich drogi się rozeszły i Wagenknecht został odwołany ze stanowiska w ministerstwie, a teraz ma stracić kolejny fotel.
Komentatorzy uważają, że zapowiedziane zmiany w nadzorze koncernu to kolejna bitwa w wojnie o wpływy w tej firmie, jaką Babiš toczy z premierem Sobotką. Chodzić ma nie tylko o kontrolę nad przepływami finansowymi ČEZ-u, ale również nad informacjami, w tym informację o aktualnych i byłych zobowiązaniach podatkowych energetycznej grupy.
Inny element przepychanki na linii wicepremier-premier to decyzja Babiša o tym, by członkom zarządu ČEZ-u nie przyznawać premii za ubiegły rok. Propozycja, jaką w tej sprawie przygotowały władze koncernu mówiła o wypłacie menedżerom łącznie 23 mln koron (prawie 3,8 mln zł). Minister finansów już drugi raz z rządu zastosował ten manewr. Ostatni raz członkowie zarządu ČEZ-u dostali premie roczne w 2014 r. Było to wtedy 25,5 mln koron.
Najbliższe ZWZ spółki ma zdecydować m.in. o podziale jej zysku za zeszły rok. Zarząd proponuje wypłatę w formie dywidendy w wysokości 40 koron na akcję. W sumie do akcjonariuszy trafiłoby 21,5 mln koron, a do ministerstwa finansów 15 mld koron.