To publiczne pieniądze „odmrożone" na zagranicznych kontach. Zapewne trafią w większości do kieszeni światowych koncernów, które mają lub zdobędą kontrakty związane z odbudową kraju. Narodowa Rada Tymczasowa – przejściowy libijski rząd – zapewnia, że zagraniczne firmy już mogą wracać. W pierwszej kolejności musi zostać wznowione wydobycie ropy i gazu, w nieco dalszej perspektywie na zyski mogą liczyć firmy budowlane (konieczna jest np. odbudowa zniszczonej infrastruktury drogowej).
Pierwsze na powrót zdecydowały się włoski ENI i francuski Total. Francuzi w poniedziałek wznowili wydobycie na polach Al-Jurf na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Płynie już stamtąd 41 tys. baryłek ropy dziennie. Przed rewolucją ENI wydobywał 270 tys. baryłek.
– Teraz musimy powrócić na swoją mocną pozycję – zapowiadał w wywiadzie dla BBC prezes ENI Paolo Scaroni. Dlatego w pośpiechu uruchomił wydobycie, na razie – na najmniej zniszczonym polu Abu Fittel. Płynie stamtąd jednak zaledwie 32 tys. baryłek dziennie. Przed rewolucją Libia produkowała każdego dnia 1,6 mln baryłek ropy, czyli 2 proc. światowego dziennego popytu.
187 mld dol. wydano do tej pory na powojenną odbudowę Iraku
Ponowne zaangażowanie tych firm w Libii zostało poprzedzone wizytami na najwyższym szczeblu – premiera Włoch Silvio Berlusconiego i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. W Libii był również premier Wielkiej Brytanii David Cameron, ale brytyjsko-holenderski Royal Dutch Shell wciąż obserwuje sytuację.