Rz: Ostatnio prezes PGE Krzysztof Kilian ostrzegł, że nie da się jednocześnie zbudować polskiej elektrowni atomowej i uruchomić wydobycia gazu z łupków. Nadzorujący spółkę minister skarbu Mikołaj Budzanowski dodał do tego, że decyzja co do budowy elektrowni jądrowej zapadnie za dwa-trzy lata, a póki co, łupki są priorytetem. A później premier Donald Tusk uspokajał, że obie technologie są traktowane na równi. O co chodzi w tym zamieszaniu?
Hanna Trojanowska:
Jeśli pytają państwo, co jest bliższe mojemu sercu, to odpowiedź jest oczywista - to energetyka jądrowa. Natomiast odnosząc się do wypowiedzi pana prezesa Kiliana, odebrałbym ją jako troskę o kondycję finansową kierowanej przez niego grupy, ponieważ oba projekty, gazowy i atomowy, są bardzo kapitałochłonne. Energetyka jądrowa ma za sobą ponad 50 lat doświadczeń i ciągły proces podnoszenia standardów bezpieczeństwa i parametrów eksploatacyjnych. Natomiast bez weryfikacji zasobów gazu łukowego i opłacalności jego wydobycia trudno w ogóle deklarować zasadność jego wykorzystania dla elektroenergetyki. Z kolei, słowa ministra Budzanowskiego odczytuję jako uspokajające. Z ustawy inwestycyjnej jasno wynika bowiem, że po tym, jak inwestor wykona gigantyczną pracę potrzebną do ostatecznego wyboru lokalizacji, wyboru technologii jądrowej, utworzenia konsorcjum realizującego inwestycję i zapewnienia finansowania przedsięwzięcia, ostatecznie to rząd da zielone światło do fizycznego rozpoczęcia budowy elektrowni.
Pani odbiera te wypowiedzi jako dające nadzieję. Natomiast z punktu widzenia inwestorów i firm chcących zaoferować Polsce swoje technologie atomowe wypowiedzi najwyższych urzędników i menedżerów mogą zabrzmieć niepokojąco.
Faktycznie, rynek bywa wyczulony na tego typu sygnały. Ale my jesteśmy konsekwentni, wiemy w jakich warunkach prawnych projekt atomowy jest realizowany i tych reguł mocno będziemy się trzymać.