Wszystkie kraje opracowały system zachęt i ulg, a inżynierowie ruszyli do desek projektowych. W gęsto zaludnionej Europie łatwiej o akceptację społeczną dla wiatraków, których nie widać i nie słychać. Wiatraki morskie mają znacznie większą wydajność: ten sam sprzęt może wyprodukować dwa razy więcej energii. Bo na morzu więcej wieje i krótsze są okresy przestoju.
Berlin zapowiadał, że do 2030 r. 25 gigawatów energii będzie pochodziło z wiatru morskiego, a celem na 2020 r. ma być 10 GW. Już zrealizowanie tego bliższego celu oznaczałoby, że co czwarte gospodarstwo domowe będzie zaopatrywane w zieloną energię. Na razie to 380 megawatów, a rząd Angeli Merkel zastanawia się, czy nie ograniczyć systemu zachęt. Taka decyzja byłaby ciosem dla Dolnej Saksonii, regionu w północno-zachodnich Niemczech dotkniętego upadkiem przemysłu i usług portowych. Dziś okolice Bremerhaven to poligon doświadczalny dla energetyki wiatrowej, głównie morskiej. – Energetyka wiatrowa w naszym landzie daje pracę 25 tys. ludzi – mówi Daniela Behrens, sekretarz stanu ds. gospodarczych w rządzie Dolnej Saksonii. Energia nie ma dziś barw partyjnych. Dziesięć lat temu było wiadomo, że Zieloni są za energetyką odnawialną, socjaldemokraci za węglem, a chadecy i liberałowie za atomem. Dziś to wszystko zależy od regionu, co ile kosztuje i co tworzy miejsca pracy – mówi w nieoficjalnej rozmowie szef jednej z niemieckich firm energetycznych.
Potrzebna strategia
Chadecka CSU, bawarska siostrzana partia CDU, popiera energię słoneczną, bo głównym regionem dla instalowania paneli jest Bawaria. Chadecy przestali wspierać energię jądrową. Z kolei energia wiatrowa stała się interesującą opcją dla krajowych i lokalnych polityków chcących tworzyć miejsca pracy. Bo to nie tylko laboratorium dla nowoczesnych technologii, ale też zakłady zatrudniające tysiące gorzej wykształconych pracowników – byłych robotników z likwidowanych hut, stoczni i portów.
Co prawda producenci wiatraków są wszędzie na świecie i można je sprowadzać nawet z Chin. Ale istotną rolę odgrywają koszty transportu potężnych elementów. To dlatego na samym wybrzeżu Bremerhaven ulokowały się zakłady WeserWind, produkujące trójnogi, które są podstawą wiatraków morskich. Obok, dosłownie przez płot, francuska Areva, produkująca turbiny. Sama zatrudnia 800 osób, ale daje pracę innym, bo części dostarcza jej 300 dostawców. Trochę łatwiej transportować łopaty, czyli ramiona wiatraków. Jedna z takich fabryk, należąca do holenderskiej spółki LM Power, znajduje się w podszczecińskim Goleniowe, w regionie o wysokim bezrobociu (zatrudnia 510 osób).
– Nie chcemy nowych subsydiów. Chcemy jasnej długoterminowej strategii potrzebnej w początkowym okresie nowej branży, gdy wciąż wydajemy dużo pieniędzy na badania naukowe i rozwój – mówi Martin Rachtge, odpowiedzialny za morską energię wiatrową w firmie Hochtief. Potwierdza Jean Huby, prezes Areva. – Naszym celem jest doprowadzenie jak najszybciej do sytuacji, gdy subsydia nie będą potrzebne. One nie mogą trwać wiecznie. Poza tym biznes bez pomocy państwa jest po prostu pewniejszy, bo nie ma ryzyka nagłej zmiany sytuacji – argumentuje francuski menedżer.
Ekologia i kryzys
W UE jest 55 morskich farm wiatrowych, z 1662 wiatrakami, które produkują w sumie blisko 5 gigawatów energii. Usytuowane są głównie w Wielkiej Brytanii (blisko 3 GW), Danii (921 MW), Belgii (380 MW), Niemczech (280 MW), Szwecji (163 MW). Pojedyncze wiatraki mają jeszcze Finlandia, Irlandia i Portugalia. W Polsce działają wyłącznie farmy lądowe, które produkują blisko 2,5 GW energii (na 106 GW w całej Unii).