Stało się to, o czym wysocy rosyjscy urzędnicy mówili półgębkiem od tygodnia, a eksperci od początku inwestycji: nie będzie gazociągu południowego (South Stream) z Rosji przez Morze Czarne do Bułgarii i dalej przez Bałkany do Austrii i Włoch. – Projekt uważamy za zamknięty – potwierdził prezes Gazpromu Aleksiej Miller.
Prezydent Władimir Putin winą za fiasko sztandarowej inwestycji, która miała pozbawić Ukrainę wpływów z tranzytu i zwiększyć udział Gazpromu w gazowym rynku Europy do 35 proc., obarczył Unię. I wytknął brak suwerenności Bułgarii, bo Bruksela zablokowała w tym roku budowę South Streamu przez ten kraj.
63 mld m3 gazu rocznie miał dostarczać planowany gazociąg południowy
Putin zapowiedział dostawy na inne rynki, także w postaci płynnej (LNG). – Europa nie dostanie tyle gazu, nie z Rosji – ostrzegł. Według niego to, co się stało, nie odpowiada interesom gospodarczym Europy i szkodzi współpracy z Rosją. – Ale taki jest wybór naszych europejskich przyjaciół – dodał cierpko Putin.
Droga przez mękę
Prezes Miller wyjaśnił, że koncern „przekieruje" podwodną część gazociągu przez Morze Czarne do Turcji. Pozwoli to Gazpromowi uratować choć część utopionych w inwestycji pieniędzy. Od rozpoczęcia z pompą budowy w grudniu 2013 r. zostały już wykonane wszystkie prace projektowe. Wykupiono ziemię pod budowę, wyprodukowano rury dla pierwszej nitki, w tym do wymagającego specjalnych wzmocnień odcinka podwodnego (900 km). Część rur dostarczono już do Warny, gdzie gazociąg miał wyjść z morza. Czekał tam nawet statek, z którego miało być prowadzone układanie magistrali na morskim dnie. Na terenie Rosji Gazprom wydał na zwiększenie możliwości przesyłowych gazu 400 mld rubli (7,5 mld dol.) z zaplanowanych 1 bln rubli. Ponadto koncern wyłożył blisko 5 mld euro na kontrakty na prace przy części podmorskiej.