Rosyjska agencja RIA Rating co pół roku sporządza ranking krajów według m.in. cen które za prąd płacą mieszkańcy. To wiarygodne zestawienie, bazujące na danych Eurostatu oraz narodowych urzędów statystycznych przeliczonych na rosyjskie ruble.
To że najtaniej płacą Ukraińcy i to pomimo wymuszonej przez MFW podwyżki o blisko 60 proc., nie jest zaskoczeniem. Ukraina przez dziesięciolecia nie urynkowiła cen. Ludzie płacili kopiejki za gaz i prąd; niczego nie oszczędzali, bo po co? Za to marnotrawili gigantyczne ilości energii. Teraz za to zapłacą, choć tak naprawdę nie ci, którzy powinni.
Rosjanie i Kazachowie mają surowce własne, więc wychodzi też tanio. Białoruś nie ma nic, ale Łukaszenko skutecznie przyssał się do ściany Kremla i zasysa tanią rosyjską ropę i gaz więc też go stać, by nie żyłować cen elektoratowi.
Polska jest wśród 42 krajów w środku zestawienia – na 21 miejscu pod względem ceny kWh; prąd podrożał u nas przez rok o 0,7 proc.. Tuż za nami na 22 miejscu jest Norwegia, gdzie cena prądu jest tylko nieznacznie wyższa od polskiej. Kraj ma duży procent odnawialnej energetyki, przede wszystkim elektrownie wodne. W tym samym czasie, kiedy u nas energia podrożała, to w Norwegii potaniała o blisko 14 procent. Dzięki temu Norwegowie, którzy dobrze (ale nie najlepiej) w Europie zarabiają, kupią za nią najwięcej prądu ze wszystkich Europejczyków.
Tymczasem my, choć średnia płaca jest u nas wyższa od ukraińskiej, rosyjskiej, kazachskiej, białoruskiej, estońskiej i jeszcze kilku krajów – możemy za nią kupić mniej prądu. Dwa razy mniej niż Rosjanie i Kazachowie, a cztery razy mniej niż Islandczycy, którzy nie tylko pensje mają wyższe, ale także dużo niższą niż w Polsce cenę kilowatogodziny. Wyspiarze też bazują na zielonej energetyce – ze źródeł geotermalnych, wulkanów i wody.