Chodzi o budowaną 3 km od litewskiej granicy i 50 km od Wilna, nad brzegiem rzeki Wilejki (przepływa przez Wilno) elektrowni w Ostrowcu. Wykonawcą inwestycji jest rosyjski Rosatom, a część finansowania wziął na siebie rosyjski rząd. Litwa od początku podnosi, że budowa nie odpowiada międzynarodowym standardom bezpieczeństwa i zagraża stolicy kraju.
– Białoruś buduje elektrownię w Ostrowcu najmniejszym kosztem. Łukaszenko zapowiedział, że będzie najtańsza na świecie. A to z kolei oznacza nieuczciwe oszczędności kosztem bezpieczeństwa. Zwróciłem się do naszych prawników o analizę zasadności pozwania Białorusi o dumping. Budowa jest prowadzona poniżej kosztów, nieuczciwie – mówił w sierpniu 2016 r Rokas Maculis, ówczesny minister energetyki Litwy w publicznym radiu.
Litwa wiele razy donosiła o małych i większych incydentach mających miejsce podczas budowy w Ostrowcu. Ostatni – z początku sierpnia 2016 r, kiedy to podczas transportu został upuszczony na ziemię korpus reaktora jądrowego, wywołał pierwszą reakcję rosyjskiego wykonawcy. Rosatom zobowiązał się do wymiany korpusu.
Litwini określili trzy strefy zagrożenia w wypadku awarii białoruskiej elektrowni. Pierwsza ma promień 100 km i w niej znajduje się Wilno. Druga o promieniu 300 km obejmuje teren Łotwy z Rygą oraz północną Polskę. Wreszcie strefa 1000-kilometrowa sięga po Niemcy oraz Szwecję i inne kraje skandynawskie.
Pierwszy reaktor o mocy 1150 MW ma ruszyć w Ostrowcu w 2018 r, a drugi w dwa lata później. Białoruś nie potrzebuje tego prądu. Chce go eksportować sąsiadom – przede wszystkim Litwie i Polsce.