Jedna z najbogatszych branż żąda wsparcia

Polscy energetycy ostrzegają: bez zachęt finansowych ze strony państwa nie będziemy mieli czym zastąpić wyłączanych bloków w elektrowniach węglowych.

Publikacja: 08.09.2015 21:00

Jedna z najbogatszych branż żąda wsparcia

Foto: Fotorzepa, Robert Wójcik

Prezesi największych firm energetycznych bez ogródek mówią o nieopłacalności wytwarzania energii. Twierdzą, że budowane za miliardy bloki węglowe mogą być ostatnimi, jakie w Polsce powstaną. Z kolejnymi inwestycjami się wstrzymują m.in. z uwagi na dołujące ceny energii, rosnące koszty uprawnień do emisji CO2 i skierowaną przeciwko „brudnej” energetyce węglowej politykę UE.

W tej sytuacji przerażająco wygląda wizja konieczności wyłączenia do 2022 r. jednej trzeciej mocy pracujących dziś w Polsce bloków energetycznych (9–10 tys. MW), którą roztacza Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie (TGPE). Po sierpniowych ograniczeniach zasilania te ostrzeżenia można odebrać jako formę nacisku.

Stanisław Tokarski, prezes TGPE i jednocześnie wiceszef Taurona, nie odpowiada wprost, jakimi technologiami produkcji energii branża chce zastąpić wyłączane moce. Wiadomo tylko, że gaz dziś się nie opłaca. Tokarski mówi, że „decyzje muszą być podejmowane przy założeniach opłacalności projektu”. – Te o budowie bloków o mocy 1000 MW zapadały przed 2010 r., kiedy prognozy cen energii wskazywały na rentowność projektów. Dziś trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał rynek energii i ceny po 2020 r. – podkreśla wiceszef Taurona.

Jego zdaniem trend cenowy w długim terminie się zmieni, bo nowe bloki muszą się zwrócić w 25–30 lat. Ale decyzje o inwestycjach trzeba podjąć jak najszybciej. Dlatego energetycy proszą państwo o zachęty dla branży. Ze słów Tokarskiego wynika, że można oprzeć na tzw. mechanizmie kompensacyjnym dla prowadzących inwestycje, bo ustalenia Rady Europy z października 2014 r. pozwalają na przydział darmowych uprawnień do emisji CO2 w latach 2020–2030.

Co prawda w Brukseli trwa już uzgadnianie mechanizmu, ale energetycy spodziewają się decyzji dopiero za dwa lata. Wskazują więc, że może on co najwyżej poprawić rentowność dziś budowanych bloków węglowych, ale do stawiania nowych nie zachęci.

Polski Komitet Energii Elektrycznej, skupiający największe firmy z branży, postuluje uruchomienie systemu wsparcia elektrowni konwencjonalnych, dzięki któremu „mogłyby one harmonijnie współistnieć z dotowanymi źródłami odnawialnymi energii” (OZE). Mowa o tzw. dwutorowym rynku mocy, czyli dopłatom państwowym nie tylko do produkcji prądu (dopłaty, gdy cena rynkowa nie pokrywa kosztów), ale też za utrzymanie w systemie odpowiednich mocy. Koszt tego systemu wsparcia dla branży, w której tylko cztery państwowe grupy zarobiły w ub.r. 6,5 mld zł, trudno dziś oszacować.

Rząd przyznaje, że wsparcie jest konieczne, ale nie wskazuje preferowanych instrumentów, bo czeka na opinię Komisji Europejskiej. Zdaniem Bolesława Jankowskiego, eksperta Krajowej Izby Gospodarczej, władze wraz z Operatorem Systemu Przesyłowego (czyli PSE) powinny jak najszybciej wprowadzić mechanizmy zapewniające opłacalną eksploatacje wszystkich bloków koniecznych do zapewnienia ciągłości dostaw energii. – Problem nie jest nowy i rząd powinien już dysponować przygotowanymi rozwiązaniami – narzeka ekspert. W jego ocenie sektor domaga się wsparcia systemowego nie dlatego, że chce specjalnego traktowania, ale naprawy źle działających mechanizmów. – Dziś mamy do czynienia ze zniekształceniem rynków nie tylko w Polsce. Stabilne źródła konwencjonalne są wypierane przez dotowane niestabilne OZE – argumentuje.

Robert Zajdler, ekspert Instytutu Sobieskiego, ocenia, że rynek mocy jedynie zakonserwuje obecny jego kształt i będzie miał więcej wspólnego z pomocą publiczną niż mechanizmami rynkowymi. – Opłata za moc niekoniecznie będzie stymulowała nowe inwestycje, bo nadal bardziej będzie się opłacało utrzymywać bloki przeznaczone do wyłączenia – twierdzi Zajdler.

Przekonują go jednak argumenty udzielania pewnej formy wsparcia energetyce konwencjonalnej, skoro istnieje pomoc dla OZE. – Trzeba jednak pomyśleć systemowo, ile mocy węglowych nam potrzeba i zamiast budować jedną wielką jednostkę, postawić kilka mniejszych, rozproszonych – radzi ekspert.

Opinia

Tomasz Chmal | ekspert ds. energetyki, prawnik z kancelarii White & Case

Mamy przestarzałą flotę wytwórczą w energetyce i wiele z działających dziś bloków trzeba zastąpić nowymi. Podnoszony przez firmy argument jest zasadny. Jednocześnie, dopóki spółki nie wskażą, które jednostki i kiedy wypadną z systemu, państwo nie może stworzyć strategii zarządzania mocami. Na razie nikt nie mówi poważnie ani o restrukturyzacji górnictwa, ani o przeglądzie aktywów. Pewne jest, że trzeba budować nowe bloki i jakaś forma wsparcia jest potrzebna, bo branża będzie kredytowała te inwestycje. Można się jedynie zastanawiać, czy nie ma tańszych form pomocy niż rynek mocy, który jest tylko jedną z możliwości.

Prezesi największych firm energetycznych bez ogródek mówią o nieopłacalności wytwarzania energii. Twierdzą, że budowane za miliardy bloki węglowe mogą być ostatnimi, jakie w Polsce powstaną. Z kolejnymi inwestycjami się wstrzymują m.in. z uwagi na dołujące ceny energii, rosnące koszty uprawnień do emisji CO2 i skierowaną przeciwko „brudnej” energetyce węglowej politykę UE.

W tej sytuacji przerażająco wygląda wizja konieczności wyłączenia do 2022 r. jednej trzeciej mocy pracujących dziś w Polsce bloków energetycznych (9–10 tys. MW), którą roztacza Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie (TGPE). Po sierpniowych ograniczeniach zasilania te ostrzeżenia można odebrać jako formę nacisku.

Pozostało 85% artykułu
Elektroenergetyka
Dziura w systemie mrożenia cen energii i ciepła zasypana
Elektroenergetyka
Rekordowy import prądu na Ukrainę po rosyjskich atakach. Polska wśród dostawców
Elektroenergetyka
Jak poradzić sobie z deficytem mocy? „Importu nie unikniemy”
Elektroenergetyka
Rosja chce uniemożliwić Ukrainie eksport prądu do UE
Elektroenergetyka
Operator szykuje rewolucję, która pozwoli na przyjęcie energii z OZE i atomu