Rz: Od kilku miesięcy płynność na Towarowej Giełdzie Energii spada. Czy ratować ją zwiększeniem obowiązkowej sprzedaży prądu przez duże grupy energetyczne, czy zostawić to prawom rynku?
Idealnie byłoby, gdyby nie istniał administracyjny przymus sprzedaży energii przez giełdę, a mimo to podmioty chętnie sprzedawałyby ją na tej platformie.
Skoro jednak po wygaśnięciu dużego obligo dla PGE nastąpił znaczący spadek obrotów na TGE, to trzeba wprowadzić mechanizm reanimujący rynek. Dziś widać, że 15-proc. obowiązek nie wystarczy. Małe spółki i te posiadające mniej źródeł wytwórczych mają problemy z kontraktacją większych wolumenów. Muszą posiłkować się umowami bilateralnymi, bezpośrednio z wytwórcami. Dlatego optują za zwiększeniem obowiązkowej sprzedaży do 30–35 proc. Fortum też opowiada się za poziomem przekraczającym 30 proc. Bo zdrowy rynek hurtowy jest warunkiem stworzenia atrakcyjnych i konkurencyjnych ofert dla odbiorców końcowych.
Czy problemem dla rozwoju rynku detalicznego jest nadmierna koncentracja źródeł wytwórczych? PGE wzmocni jeszcze swoją pozycję po przejęciu EDF…
Sama koncentracja w segmencie wytwarzania nie jest problemem. Na rozwiniętych rynkach działają przecież monopole czy oligopole, a mimo to giełdy energii są tam płynne i koncerny konkurują o klientów. To dlatego, że handluje się tam nie towarem, ale instrumentami finansowymi utworzonymi na ich bazie, co przyciąga podmioty także spoza branży energetycznej. Ponadto tamtejsze rynki hurtowe są odseparowane od detalicznych. W krajach nordyckich, skąd się wywodzimy, cała energia przepływa przez giełdę. Tam tworzą się miarodajne indeksy cenowe, wokół których uczestnicy mogą budować oferty. Wszyscy konkurują więc na tych samych zasadach. Nasze elektrownie i elektrociepłownie sprzedają energię tylko na giełdę, zaś spółka obrotu też ją tam kupuje dla naszych klientów. Tak samo postępujemy w Polsce.