Zdarzali się też „recydywiści”. W pięciu przypadkach stan zapasów spadł ponownie po wcześniejszym uzupełnieniu. Chodzi o zakłady PGNiG Termiki, Grupy Azoty, PGE GiEK, Energetyki Cieplnej Opolszczyzny i Zakładu Energetyki Cieplnej Katowice. A lubelski Megatem miał w ub.r. taki problem aż trzykrotnie.
– Wobec przedsiębiorstw podjęto działania kontrolno-wyjaśniające. W ich trakcie stwierdzono, że niższe zapasy paliw w większości przypadków zaistniały z przyczyn niezależnych, a uzupełnianie do poziomu wymaganego nastąpiło w przewidzianych ustawowo terminach – podaje URE. Wskazuje, że w 17 przypadkach wytwórcy uzupełnili niedobory już w 2017 r. Jednak nawet w kwietniu br. dwie firmy zgłosiły stan paliwa poniżej wymagań.
Niektórzy postulują zmianę polityki zapasów, za które pełną odpowiedzialność powinni przejąć wytwórcy energii i ciepła. – Wymuszanie odpowiedniego poziomu jest anachronizmem. Dla URE kontrolowanie stanu jest zaś niepotrzebnym obowiązkiem. Zwłaszcza że wydobycie i tak nie nadąża za potrzebami – mówi Herbert L. Gabryś, były minister przemysłu i handlu, a dziś ekspert Krajowej Izby Gospodarczej.
Eksperci przyznają, że takiej kumulacji problemu dotąd nie było. A wytwórcy już przestrzegają, że podobnie będzie jesienią i zimą. To efekt m.in. zaniechań inwestycyjnych na Śląsku. Tam kopalnie PGG sprzedają surowiec tylko w ramach długoletnich kontraktów, a i w ich przypadku konstrukcja umów pozwala na niedostarczenie do 20 proc. zamówionego węgla.
Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie, szacuje, że luka węglowa dla ciepłowni może sięgnąć 20 proc. z 13 mln ton potrzebnych w ciągu roku sektorowi. Spodziewa się też częstszych niż w poprzednim sezonie grzewczym zgłoszeń niedoborów zapasów do URE.