Bardzo szybko zauważymy koszty droższej ropy w cenach większości towarów i usług. Podrożeje nie tylko transport, wzrosną także koszty produkcji. Impuls inflacyjny jest już nieuchronny. Zdaniem analityków mBanku, jeżeli obecne ceny się utrzymają, paliwa w czerwcu i lipcu dołożą do inflacji r./r. 0,5–0,6 pkt proc.
Dodatkowo w Polsce odczuwamy także wpływ umacniającego się dolara. Dlaczego? Bo coraz więcej surowca kupujemy na innych niż rosyjski rynkach. Jak wynika z komunikatu Narodowego Banku Polskiego, „Zmiana struktury dostaw ropy spowodowała, że wzrost jej cen w imporcie do Polski był nieco wyższy, niż wynikałoby to tylko ze wzrostu ceny rynkowej”. Według NBP w 2017 roku import z Rosji miał już 76-procentowy udział w naszych zakupach, podczas gdy pięć lat wcześniej było to 96 proc. A ropa z Rosji jest tańsza niż ta sprowadzana z innych rynków.
Pnące się w górę ceny widać codziennie na stacjach paliw. Niestety, teraz trzeba się przyzwyczaić, że za litr benzyny i oleju napędowego trzeba będzie płacić po 5 złotych za litr, a najczęściej nawet więcej. Paliwa drożeją zresztą na całym świecie. Nawet w krajach, gdzie wydobywana jest ropa, powoli rezygnuje się z subsydiowania jej cen.
Dlaczego tak się dzieje
Powodów jest kilka. Po pierwsze, spadają zapasy ropy i paliw na rynku amerykańskim, po drugie, zaostrzyła się sytuacja w Strefie Gazy, a zawsze napięcie w którymkolwiek kraju Bliskiego Wschodu odbija się na cenach surowca. Po trzecie, coraz mniej ropy wydobywa pogrążona w recesji Wenezuela, która nie ma pieniędzy na niezbędne inwestycje w sektorze naftowym. A jeśli wybory w niedzielę 19 maja wygra ponownie Nicolas Maduro, na co zresztą wszystko wskazuje, krajowi grożą kolejne sankcje ze strony tak Stanów Zjednoczonych, jak i Unii Europejskiej. Już teraz narodowy koncern naftowy PDVSA jest zmuszany do zamykania kolejnych zagranicznych rafinerii przerabiających ropę, co może oznaczać „zdjęcie” z rynku ok. 500 tys. baryłek dziennie.