Wiertarką, dronem, wirusem. Rurociągi zawsze były celem

Tajemnica ataku na Nord Stream wcześniej czy później zostanie zapewne wyjaśniona. Pytanie jednak, czy teraz branża energetyczna powinna zacząć się bać. I czy jest czego, bo ataki na infrastrukturę energetyczną zwykle wywoływały krótkotrwały efekt.

Publikacja: 02.10.2022 10:12

Wiertarką, dronem, wirusem. Rurociągi zawsze były celem

Foto: Pipeline/Bloomberg

"Są pewne aspekty tej tajemniczej sprawy, które przypominają powieść Agathy Christie: w której właściwie każdy zainteresowany wydaje się mieć motyw czy korzystać ze zbrodni" - pisze w analizie opublikowanej w piątek na stronach Carnegie Endowment For International Peace Sergey Vakulenko, jeszcze do niedawna menedżer Gazprom Neft - od lutego niezależny konsultant energetyczny, osiadły w Bonn.

Jak podkreśla, sejsmolodzy w Danii i Szwecji odnotowali wstrząsy, które były odpowiednikiem wybuchu 100 ton TNT każdy. Jeśli te wstrząsy były skutkiem wybuchu, należałoby przyjąć - naturalnie zresztą się nasuwające - założenie, że potencjalnego ataku nie dokonali jacyś "pozarządowi" gracze lecz któryś z zainteresowanych rządów. Wywołano przy tym stosunkowo niegroźną dla środowiska naturalnego - za to potencjalnie ryzykowną z punktu widzenia zmian klimatycznych - katastrofę. W końcu do otoczenia uwolniono, zgodnie z wstępnymi szacunkami, około 500 mln m sześc. gazu, co odpowiada 8 mln ton CO2.

Grono podejrzanych

Palce rzeczników Kremla wysuwają się ku Amerykanom. Czysto teoretycznie, mógłby to być ze strony Waszyngtonu symboliczny akt wrogości, który fizycznie odciąłby Europę od możliwości poczynienia ustępstw wobec Moskwy w zamian za wznowienie dostaw gazu. W takim scenariuszu należałoby zakładać, że w Europie zaczynają przeważać nastroje kapitulanckie, a nadciągająca zimowa apokalipsa energetyczna jest nieunikniona.

Czytaj więcej

Koniec wycieku z Nord Stream 2. Cały gaz wyciekł do Bałtyku

Niewiele jednak wskazuje na to, by groziło nam rzeczywiście w nadchodzących miesiącach jakieś poważne załamanie energetyczne: wysokie rachunki zmuszają już dziś zarówno gospodarstwa domowe, jak i instytucje oraz firmy do poszukiwania oszczędności - bywa, że produkcja jest przenoszona na godziny nocne; bywa, że firmy czy instytucje przywracają pracę zdalną; bywa, że właściciele gospodarstw domowych dokonują szybkich inwestycji w OZE lub bardziej efektywne energetyczne źródła ciepła i prądu. Ten oddolny proces zapewne w jakimś - raczej niemałym - stopniu powinien przełożyć się na postulowane przez Brukselę oszczędności. I, jak powtarzają eksperci, surowców nam nie zabraknie, tyle że wciąż będą drogie.

Zachodni analitycy bardziej skłonni są szukać sabotażystów na Kremlu. Po co Putin miałby atakować własny rurociąg? Racjonalne uzasadnienie: Gazprom uwalnia się od groźby płacenia kar za niewywiązanie się z kontraktów. Najpierw było przeciąganie prac remontowych, teraz "sabotaż" pozwala odłożyć kwestię Nord Stream do szuflady - na minimum rok, tyle bowiem trwałoby w spokojnych czasach naprawienie tak drastycznie zniszczonej infrastruktury.

Mniej racjonalne - co nie znaczy, że nieprawdopodobne - uzasadnienie: wybuchy pod bałtycką taflą to sygnał wysłany do Zachodu, że infrastruktura energetyczna staje się celem. Utrzymanie jej bezpieczeństwa w obliczu ataku tej wielkości wymagałoby olbrzymich nakładów finansowych, bezprecedensowego zaangażowania technologii monitorujących, zwielokrotnienie zatrudnienia w organach odpowiadających za zabezpieczenie szlaków przesyłu surowców - co jest zadaniem niewyobrażalnie trudnym.

Czytaj więcej

Niemiecki ekspert: Rurociąg zombie, czyli Nord Stream to już historia

Trzecim zainteresowanym - jak przyznaje Vakulenko - jest też Ukraina, której motywy są podobne, jak w przypadku Waszyngtonu: uniemożliwienie Europie przehandlowania swojego poparcia za wznowienie dostaw gazu.

Wirus, dron, wiertarka

Tak czy inaczej, nie trzeba wielotonowych ładunków, żeby zaprowadzić w branży chaos. Paleta potencjalnych środków jest praktycznie nieograniczona.

Przypomnijmy, że atak na rurociąg już w maju ubiegłego roku zmusił prezydenta USA, Joe Bidena, do ogłoszenia stanu wyjątkowego. Przeprowadzony wówczas za pomocą oprogramowania ransomware (a zatem żądającego okupu w zamian za przywrócenie kontroli nad komputerami) atak sparaliżował The Colonial Pipeline, działający od 1962 r., liczący niemal 9000 km długości rurociąg łączący Zatokę Meksykańską z wschodnim wybrzeżem USA - jedną z najważniejszych tras przesyłu w USA. Płynie nim ropa, paliwo lotnicze, olej grzewczy dla domowych instalacji.

Hakerzy, którzy na dobre dwie godziny wtargnęli do systemów operatora, wykradli 100 GB danych i dzieła zniszczenia dopełnili, wpuszczając wirusy do systemu. Zażądali 75 bitcoinów (wówczas wartych jakieś 4,4 mln dol.) za umożliwienie przywrócenia przez operatora kontroli nad systemem. Okup, przy nadzorze agentów FBI, został wypłacony - choć po kilku tygodniach Departament Sprawiedliwości USA poinformował, że w dużej mierze (ok. 64 bitcoinów) został on odzyskany. Wystawiono też list gończy za sprawcami (kojarzonymi z rosyjską grupą hakerską DarkSide), z nagrodą rzędu 10 mln dol.

Dwa lata wcześniej doszło do innego incydentu, o którym ówczesny Sekretarz Stanu USA, Mike Pompeo mówił jako o "bezprecedensowym ataku na światowy łańcuch dostaw". 10 dronów, a według saudyjskich oficjeli - 25 dronów, kierowanych przez bojowników z jemeńskiego plemienia Huthi przeleciało najprawdopodobniej około ośmiuset kilometrów nad terytorium Arabii Saudyjskie, by uderzyć w instalacje naftowe na polach Abqaiq i Khurais.

Czytaj więcej

Gazprom tonie razem z gazociągiem Nord Stream

Drony dotarły na miejsce ataku tuż przed świtem, około 4 rano. Wystrzelono z nich rakiety (a następnie zapewne rozbito w sposób, który można by nazwać atakiem kamikaze) w stronę kilkunastu zbiorników z wydobytym surowcem, a także w instalacje służące do przerobu. Co prawda, instalacja była chroniona przez własny wariant tarczy antyrakietowej - ale atak z wielu stron sprawił, że system okazał się mało skuteczny. Podobnie zresztą, jak próby zestrzelenia maszyn za pomocą karabinów maszynowych ochroniarzy.

Przejściowo atak doprowadził do sytuacji, w której produkcja ropy naftowej w królestwie Saudów spadła z 9,8 do 4,1 mln baryłek na dobę. Lukę częściowo załatano w ciągu kilkudziesięciu godzin, choć pełna odbudowa infrastruktury po ataku mogła zająć nawet kilka tygodni.

W obu powyższych przypadkach mowa o atakach przy użyciu stosunkowo wyrafinowanych technologii. W Nigerii do sabotowania - a właściwie okradania - rurociągów wystarczały zwykłe wiertarki, których bojownicy różnej maści, a czasem po prostu biedni wieśniacy, używali po to, by dobrać się do przesyłanego paliwa. Prymitywne metody były tyleż skuteczne, ile niebezpieczne, dla samych złodziei - w 1998 r., w oddalonym od Lagos o 290 km Jesse doszło do wybuchu zaatakowanego przez złodziei ropociągu - zginęło ponad pół tysiąca ludzi, którzy zgromadzili się przy uszkodzonej rurze, by nabrać paliwa. Równie krwawo skończył się rabunek w Lagos osiem lat później. Drobniejszych incydentów tego typu było bez liku.

Wyjątek Nord Stream

Oczywiście, casus Nord Stream jest do pewnego stopnia inny - przede wszystkim z uwagi na to, że chodzi o nitki podmorskie, niedostępne dla "amatorów" z dronem czy wiertarką (atak hakerski to już inna sprawa). Żeby fizycznie zaatakować taką infrastrukturę trzeba posiadać znacznie bardziej wyrafinowany arsenał środków. Ale każdy podmorski rurociąg w którymś miejscu wychodzi na brzeg, albo przebiega po płyciźnie, co upraszcza potencjalny atak.

A z analizy Vakulenki wynika, że "posprzątanie" po ataku zajmie długie miesiące: należy wypompować wodę, która dostała się do uszkodzonych partii Nord Stream, a następnie usunąć fragmenty skał i innych podwodnych śmieci, które mogłyby uszkodzić infrastrukturę od wewnątrz w momencie ponownego uruchomienia. Potem konieczne będzie sprawdzenie, w jakim stanie jest wewnętrzna wyściółka polimerowa rury - nie jest ona dostosowana do kontaktu ze słoną, morską wodą.

W normalnych warunkach i przy użyciu tej samej grupy wyspecjalizowanych jednostek remontowych usunięcie zniszczeń w trzech miejscach Nord Stream 1 i Nord Stream 2 zajęłoby mniej więcej do roku czasu i kosztowałoby kilkaset milionów - może miliard z okładem - dolarów. Ale dzisiaj trudno mówić o normalnych okolicznościach, a w obecnej sytuacji odnowienie dostaw gazu nie ma zbytniego sensu. Zresztą, Rosja wciąż posiada kilka alternatyw, z infrastrukturą gazociągu jamalskiego włącznie. Pytanie tylko, czy gaz jeszcze kiedykolwiek popłynie z Rosji na Zachód.

"Są pewne aspekty tej tajemniczej sprawy, które przypominają powieść Agathy Christie: w której właściwie każdy zainteresowany wydaje się mieć motyw czy korzystać ze zbrodni" - pisze w analizie opublikowanej w piątek na stronach Carnegie Endowment For International Peace Sergey Vakulenko, jeszcze do niedawna menedżer Gazprom Neft - od lutego niezależny konsultant energetyczny, osiadły w Bonn.

Jak podkreśla, sejsmolodzy w Danii i Szwecji odnotowali wstrząsy, które były odpowiednikiem wybuchu 100 ton TNT każdy. Jeśli te wstrząsy były skutkiem wybuchu, należałoby przyjąć - naturalnie zresztą się nasuwające - założenie, że potencjalnego ataku nie dokonali jacyś "pozarządowi" gracze lecz któryś z zainteresowanych rządów. Wywołano przy tym stosunkowo niegroźną dla środowiska naturalnego - za to potencjalnie ryzykowną z punktu widzenia zmian klimatycznych - katastrofę. W końcu do otoczenia uwolniono, zgodnie z wstępnymi szacunkami, około 500 mln m sześc. gazu, co odpowiada 8 mln ton CO2.

Pozostało 89% artykułu
Sieci Przesyłowe
Sieci dystrybucyjne kuleją mimo wielkich inwestycji
Sieci Przesyłowe
NIK: linie energetyczne za stare na OZE. Spółki Orlenu nie wpuszczają kontrolerów
Sieci Przesyłowe
Długie wyczekiwanie na prąd. Liczba chętnych rośnie
Sieci Przesyłowe
Prąd z morskich wiatraków bliżej. Kluczowa inwestycja z decyzją środowiskową
Sieci Przesyłowe
Lawinowo rośnie liczba obowiązków URE. Budżet urzędu jednak nie rośnie