Częściowy wyrok Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie, będący efektem powództwa PGNiG przeciwko Gazpromowi, i związany z tym przekaz medialny obu stron, pokazuje, że do rozstrzygnięcia sporu dotyczącego cen importowanego gazu jest jeszcze daleka droga. Rosyjski koncern, mimo że na wstępie przegrał batalię w trzech kluczowych sprawach, to próbuje przedstawić ją jak swój sukces. Czyni to, wysuwając na pierwszy plan informację o tym, że trybunał nie zaakceptował proponowanej przez polski koncern obniżki ceny za gaz. To prawda, ale wygląda już całkiem inaczej w kontekście tego, że trybunał przede wszystkim uznał te ceny za zbyt wysokie i przyznał PGNiG prawo do żądania ich obniżki.

– Trybunał potwierdził prawo PGNiG do żądania zrewidowania ceny, nie zgodził się zaś z zaproponowanym przez polską stronę sposobem zmiany ceny i formuły. Jak można wywnioskować z komunikatu Gazpromu, PGNiG chciał, by ceny w kontrakcie były oparte o ceny w hubach gazowych – uważa Krzysztof Pado, analityk DM BDM.
To rezultat strategii przyjętej przez polską spółkę. Jej prawnicy mogli żądać, aby ceny importowanego gazu były w całości oparte o rynkowe notowania surowca po to, aby na dalszym etapie postępowania osiągnąć jak największy ich udział w nowej formule cenowej.
Trzeba pamiętać, że pierwotnie ceny gazu w kontrakcie jamalskim w całości były oparte na notowaniach ropy i produktów ropopochodnych. Te jednak z czasem zaczęły odbiegać od rynkowych cen gazu, dlatego wiele firm, w tym PGNiG, zaczęło domagać się, aby w większym stopniu ceny importowanego gazu ustalać na podstawie jego rynkowych notowań.