Ceny na stacjach nadal spadają. Jakby nie zbliżała się zima i nie rósł popyt na paliwa i olej opałowy. A jednak popyt rośnie, ale pozostaje to praktycznie bez wpływu na ceny.
Na razie nic nie wskazuje, by nasze rachunki za paliwo miały rosnąć. I to mimo że w polskich rafineriach ceny minimalnie drgnęły w górę. Tymczasem na stacjach najbardziej przyjaznych kierowcom ceny jak marzenie. Zdarzają się takie niespodzianki, jak w punktach przy supermarketach, gdzie w niedzielę litr E95 kosztował 5,37 zł, a diesel o grosz więcej. To już naprawdę nisko.
Naturalnie zdarzają się dystrybutorzy, którzy łupią kierowców jak mogą, pewnie ze świadomością, że drogo można sprzedać tylko raz. W każdym razie za litr E95 w minionym tygodniu trzeba było zapłacić średnio 5,49 zł, a za olej napędowy o 5 gr więcej.
Jest miejsce na obniżki
Według prognoz e-petrolu ma być jeszcze taniej. Bo ropa nie drożeje, za to tanieje dolar. Wprawdzie wydawało się, że krew mrożący w żyłach spektakl, jaki zafundowali światu Amerykanie – którzy grozili ogłoszeniem niewypłacalności – powinien wpłynąć na notowania ropy, to jednak tak się nie stało. Wczoraj rano baryłkę Brenta można było kupić, płacąc po 109,11 dol. za baryłkę. Za to dolar był wyraźnie słabszy.
Wszystko wskazuje na to, że ropa w najbliższym czasie drożała nie będzie. I to z kilku powodów. Po pierwsze rosną zapasy na świecie. Finansowy paraliż administracji waszyngtońskiej gwałtownie zmniejszył popyt na paliwa w USA, teraz przynajmniej kilka dni potrwa rozładowanie nadwyżki, która z tego powodu się pojawiła. Zapasy w USA wzrosły w minionym tygodniu przynajmniej o 5,9 mln baryłek, dwukrotnie więcej, niż po wszystkich poprawkach przewidywali analitycy. A światowa produkcja, mimo zmniejszonego popytu z USA, wynosi niezmiennie 91 mln baryłek.