Niemieckie domy czeka rewolucja. Rząd w Berlinie decyduje się na radykalny zakaz

Gabinet Olafa Scholza postanowił radykalnie przyspieszyć redukowanie emisji gazów cieplarnianych przez Niemcy. Już w przyszłym roku miałby wejść w życie zakaz montowania nowych systemów grzewczych, które bazowałyby na paliwach emisyjnych.

Publikacja: 23.04.2023 11:00

Olaf Scholz, kanclerz Niemiec w Bundestagu

Olaf Scholz, kanclerz Niemiec w Bundestagu

Foto: Bloomberg

Podobnie jak twarde stanowisko niemieckich Zielonych wobec bezapelacyjnego wyłączenia elektrowni atomowych nad Renem, także i ten pomysł Roberta Habecka - ministra gospodarki, a zarazem lidera Zielonych - wywołał w gabinecie Scholza niemałe kontrowersje. Pomruki protestu dochodzą zwłaszcza ze strony szefa resortu finansów oraz lidera liberalnej FDP, Christiana Lindnera, który otwarcie wyraża obawy, że program wymiany źródeł ciepła może rozsadzić z trudem trzymany w ryzach budżet kraju.

Habeck nie traci jednak rezonu. - To konieczny krok, biorąc pod uwagę naszą ambicję, by kraj stał się neutralny pod względem emisji do 2045 rok. W porównaniu do innych państw, ruszamy z tym programem dosyć późno - uciął szef Zielonych. - Gapienie się w osłupieniu na problem w niczym nie poprawi sytuacji - dorzucił pod kątem partnerów z koalicji.

Czytaj więcej

Cena prądu w Europie spadła poniżej zera. Dopłacają za konsumpcję

Tanio nie będzie

Decyzja o rewolucji w ciepłownictwie zapadła zapewne już w marcu, choć informacje o niej ujrzały światło dzienne dopiero teraz - po tym, jak do projektu dotarli reporterzy agencji Reuters. Rząd Scholza zdecydował o tym, że od 2024 roku wszystkie nowe systemy grzewcze w Niemczech mają w co najmniej 65 proc. korzystać z odnawialnych źródeł energii - tak w starych, jak i nowych budynkach. Pytanie czy w sektorze, który w Niemczech odpowiada za 15 proc. wszystkich emisji (112 mln ton gazów cieplarnianych w 2022 r.), to wykonalne.

Nad Renem jest 41 mln gospodarstw domowych. Należałoby zatem przyjąć, że co najmniej co trzecie z nich będzie musiało ogrzewać się przy pomocy pompy ciepła - co nawet w stosunkowo zamożnych Niemczech, dla nieco gorzej sytuowanych mieszkańców może być bolesną inwestycją z domowego budżetu.

Dlatego Berlin chce zaoferować właścicielom nieruchomości subsydia wysokości 30 proc. inwestycji (plus dodatkowe 10 proc., gdyby zdecydowali się na nią przed wejściem w życie zakazu) lub 20 proc. w przypadku tych, którzy już korzystają z zasiłków dla osób o wyjątkowo niskich zarobkach. Rząd szacuje, że będzie to kosztować budżet jakieś 9,16 mld euro w latach 2024-2029, dopiero potem strumień pieniędzy będzie stopniowo się zmniejszać - do jakichś 5 mld euro rocznie.

Habeck jest tu przekonany, że cała operacja odbędzie się bez większego uszczerbku dla budżetu: pieniądze mają pochodzić z Funduszu Klimatu i Transformacji, zawierającego pulę jakichś 180 mld euro do wydania w latach 2023-2026.

Czytaj więcej

Stan zagrożenia dostaw prądu. Za dużo energii ze słońca

Bez entuzjazmu

Wbrew powszechnie przyjętemu przekonaniu, że Niemcy niemal jednogłośnie popierają zazielenianie polityki, w tym przypadku reguła ta się nie sprawdza: zgodnie z opublikowanym w ubiegłym tygodniu sondażem agencji Forsa, 78 proc. ankietowanych rządowy projekt się nie podoba. 62 proc. spodziewa się też gwałtownego wzrostu kosztów ogrzewania.

Zapewne gniewne pomruki dochodzą też z niemieckiej branży energetycznej. Dotychczas ciepłownictwo dla gospodarstw domowych nad Renem opierało się na gazie (40 proc.) i oleju grzewczym (25 proc.). Jak szacuje instytut analityczny Agora, reforma systemów grzewczych oznaczałaby zamknięcie 90 proc. całej, liczącej przeszło 500 tys. km, krajowej sieci dystrybucji gazu. Dodatkowo trzeba też wziąć pod uwagę, że pod kątem pomp ciepła należałoby przebudować wiele z istniejących już budynków - co oznaczałoby kolejną pozycję kosztową dla ich właścicieli, a co gabinet Scholza pomija milczeniem.

Nie ma też większych wątpliwości, że w ślad za planowaną transformacją wzrośnie obciążenie systemu elektroenergetycznego: zarówno elektromobilność, jak i elektryfikacja ciepłownictwa oznaczają gwałtowny wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną, potrzebę błyskawicznej - nomen omen - rozbudowy sieci dystrybucji, a także przyspieszenie w zakresie budowy OZE. Jakby tego było mało, jak wskazuje brytyjski "The Guardian", w niemieckiej branży ciepłowniczej brakuje rąk do pracy: deficyt specjalistów szacowany jest na 60 tysięcy wakatów.

Z drugiej strony producenci pomp ciepła muszą być wniebowzięci: być może zarówno krążące w ostatnich miesiącach opowieści o tym, że największe niemieckie firmy dyskretnie zaczynają przygotowywać fabryki do produkcji pomp ciepła - jak i informacja sprzed kilku dni o zainwestowaniu w Polsce 1,3 mld euro w fabrykę pomp ciepła przez firmę Bosch - nie były przypadkowe. Można zakładać, że dyskusja o raptownej, horyzontalnej reformie ciepłownictwa w Niemczech była przesądzona wcześniej. Skądinąd, trzeba też zauważyć, że zwłaszcza w kontekście wydarzeń ostatnich miesięcy na rynkach energii "migracja" z tradycyjnego źródła ciepła do pompy ciepła oznacza - w pewnej perspektywie - oszczędności.

Bez precedensu

Bez względu jednak na los projektu - który w obecnej chwili wydaje się być przesądzony, co jednak nie znaczy, że Berlin nie dokona w nim jeszcze modyfikacji, mających nieco osłodzić Niemcom trudy modernizacji - warto śledzić niemieckie doświadczenia. Tym bardziej, że wspomniane przez Habecka "państwa, które już ten proces zaczęły", to przede wszystkim kraje skandynawskie - gdzie specyfika budownictwa oraz transformacji była zupełnie inna: proces był rozłożony na lata, wiązał się z całością projektowania systemu energetycznego oraz charakterystyką tamtejszego budownictwa. Sytuacja w Polsce z wielu powodów może, wcześniej czy później, przypominać tę w Niemczech.

Podobnie jak twarde stanowisko niemieckich Zielonych wobec bezapelacyjnego wyłączenia elektrowni atomowych nad Renem, także i ten pomysł Roberta Habecka - ministra gospodarki, a zarazem lidera Zielonych - wywołał w gabinecie Scholza niemałe kontrowersje. Pomruki protestu dochodzą zwłaszcza ze strony szefa resortu finansów oraz lidera liberalnej FDP, Christiana Lindnera, który otwarcie wyraża obawy, że program wymiany źródeł ciepła może rozsadzić z trudem trzymany w ryzach budżet kraju.

Pozostało 92% artykułu
Energetyka
Inwestorzy i przemysł czekają na przepisy prawne regulujące rynek wodoru
Energetyka
Niemiecka gospodarka na zakręcie. Firmy straszą zwolnieniami
Energetyka
Energetyka trafia w ręce PSL, zaś były prezes URE może doradzać premierowi
Energetyka
Przyszły rząd odkrywa karty w energetyce
Energetyka
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” najlepszym dziennikarzem w branży energetycznej