Gazprom podał, że zwiększył z 31,5 mld dol. do 37 mld dol. kwotę swoich roszczeń wobec Naftogazu Ukrainy w sporze przed międzynarodowym trybunałem arbitrażowym w Sztokholmie. Strona rosyjska tłumaczy wzrost roszczeń kontraktem na dostawy gazu na Ukrainę.
Pomimo, że od 25 listopada 2015 r. Kijów nie kupuje gazu w Rosji w ogóle, to zdaniem Gazpromu, obowiązujący kontrakt wymusza płacenia za nieodebrany gaz. Gwarantować to jeden z punktów umowy z 2009 r. - słynny warunek „bierz lub płać" wymusza opłacanie przez odbiorcę 70-80 proc. nawet nie odebranego surowca.
- Nie zamierzamy płacić Gazpromowi za gaz, którego nie zamawialiśmy i nie dostawaliśmy. Gazprom powołuje się na klauzulę „bierz lub płać". Nasze stanowisko jest tutaj bez zmian: arbitraż międzynarodowy zdecyduje czy taka klauzula może być używana - głosi komunikat Naftogazu. Według Naftogazu roszczenia Gazpromu urosły nie do 37 mld dol., ale do 45,7 mld dol.
Jurij Witrenko dyrektor ds handlowych koncernu informował w stycznu, że za gaz kupiony na Zachodzie w 2016 r. Ukraina zapłaciła 1,6 mld dol. czyli trzy razy mniej aniżeli domaga się Gazprom.
- Gdybyśmy za importowany gaz zapłacili tyle, ile chce Gazprom, to PKB Ukrainy nie wzrósłby o 1,5 proc., ale zmniejszył się o 2,5 proc. To jest realny wynik naszych starań. Przede wszystkim tego, że stworzyliśmy możliwość otrzymywania gazu z Europy (przez Słowację, Węgry i Polskę - red). Dlatego Gazprom nie może nas teraz szantażować wstrzymanie dostaw gazu. Wydajemy na import surowca trzy razy mniej, a z Rosjanami sądzimy się w arbitrażu w Sztokholmie - mówił Witrenko.