Jeszcze w czwartek wydawało się, że porozumienie dotyczące sporu wokół kopalni Turów jest bardzo blisko. Dlaczego nie udało się go osiągnąć?
Do czwartkowych, jak i środowych rozmów podchodziliśmy z bardzo dobrą wolą i determinacją do znalezienia porozumienia. Taka też była konkluzja poniedziałkowych rozmów w ubiegłym tygodniu. Mieliśmy wówczas za sobą 14 rund negocjacyjnych. W mojej opinii poświęcony czas licząc od maja, był wystarczający i nie możemy kolejny raz wracać do kwestii, które były już wcześniej uzgadniane. Jeśli mamy wolę polityczną, to strona polska jest w stanie położyć na stole bardzo dobrą propozycję zamknięcia tego procesu. Ofertę taką złożyliśmy. Chcieliśmy zawrzeć porozumienie w miniony czwartek. W ciągu ostatnich godzin negocjacji udało nam się bardzo zbliżyć do podpisania porozumienia. Jednak na „ostatniej prostej” negocjacji strona czeska w odpowiedzi na naszą ofertę zaczęła eskalować swoje żądania. Chcieliśmy zawrzeć porozumienie jeszcze ze starym rządem, aby nie czekać na wybory parlamentarne w Czechach. Proces powołania nowego rządu prawdopodobnie wydłużyłby ten proces. W środę i czwartek spędziliśmy niemalże 30 godzin przy stole negocjacyjnym. Następnie po ew. akceptacji treści dokumentów, miały one trafić do akceptacji obu rządów. W całym tym procesie przegranym jest lokalna społeczność po obu stronach granicy.
Co zawierała polska propozycja?
Wychodziła naprzeciw oczekiwaniom finansowym strony czeskiej. Była ona korzystniejsza finansowo niż poprzednio. Zaproponowaliśmy także ponadstandardowy monitoring środowiskowy. Jego celem było odbudowanie zaufania między mieszkańcami po obu stronach granicy i budowanie wiedzy na temat pracy kopalni. Monitoring ten dotyczył m.in. poziomu wód czy zanieczyszczenia powietrza.
O jakiej puli środków mówimy?