Takie tezy wysuwają badacze z Grantham Institute w Imperial College London i Carbon Tracker w najnowszym raporcie. Szacują, że farmy słoneczne mogłyby dostarczyć 23 proc. produkowanej energii w 2040 r. (teraz to ok. 1 proc.), a w 2050 r. – 29 proc., całkowicie wykluczając węgiel i pozostawiając jedynie 1 proc. rynku dla gazu. Z kolei samochody elektryczne zajmą 35 proc. rynku transportu drogowego do 2035 r., a w perspektywie połowy wieku – ponad 2/3 rynku (z ok. 2 mld aut).
Założenia są śmielsze niż te wysuwane przez tradycyjne koncerny, które zapewne łatwo pola nie zechcą oddać.
Andrzej Rubczyński, dyrektor ds. badań i analiz Forum Energii, wyciąga dość oczywisty wniosek dla polskich firm energetycznych. – Skoro taniejące technologie solarne i wiatrowe zaczną w przyszłej dekadzie wypierać jednostki na paliwa kopalne, to inwestowanie w te ostatnie zaczyna być obarczone dużym ryzykiem – zauważa. Zaleca zatem większą ostrożność zarówno jeśli chodzi o liczbę budowanych bloków węglowych, jak i ich jakość (muszą być mniejsze i bardziej elastyczne).
Aleksander Śniegocki z WiseEuropa ma wątpliwości, czy scenariusz zakładający 10-proc. spadek dla paliw kopalnych na poziomie globalnym ziści się w Polsce. Ale nawet jeśli zamiast dekady będzie to 15–20 lat, to i tak stanie się to w połowie ekonomicznego okresu życia dla bloku węglowego.
Taniejąca technologia solarna napędzi też rozwój energetyki rozproszonej. Z drugiej strony rosnąca wydajność paneli przyczyni się do rozwoju dużych farm słonecznych. Autorzy raportu wskazują, że w 2050 r. będzie można pozyskać dwukrotnie więcej niż dziś, nawet 1000 MWh prądu z hektara pokrytego panelami. Technologia ta przebije wydajność elektrowni na biomasę. Dziś z hektara upraw roślin energetycznych można wyprodukować ok. 50 MWh. – Gdyby zbudować takie farmy tylko na 400 tys. hektarów, bo mniej więcej taka powierzchnia z ok. 2 mln hektarów niewykorzystanych gruntów w kraju nadaje się na uprawy pod biomasę, to można byłoby pozyskać ok. 200 TWh, czyli 25 proc. więcej prądu, niż wynosi jego obecne krajowe zużycie w ciągu roku – porównuje Rubczyński.