W poniedziałek w reakcji na sytuację na Bliskim Wschodzie surowiec (przede wszystkim marka Brent) podrożał o 4,2 proc., do 88,15 dolarów za baryłkę, a notowania maksymalnie w ciągu dnia osiągnęły poziom 89 dolarów za baryłkę, najwyższy poziom od 4 października.
We wtorek ceny ropy spadały. Grudniowe kontrakty na Brent były wyceniane na 87,75 dolarów za baryłkę, o 0,45 proc. poniżej poniedziałkowego zamknięcia, jak informował portal quote.ru. Analitycy spodziewają się stabilizacji ceny na poziomie 90–100 dol. za baryłkę.
„Nadal wierzymy, że ropa Brent ostatecznie ustabilizuje się na poziomie 90–100 dolarów za baryłkę w czwartym kwartale 2023 roku” – powiedział agencji Bloomberg analityk CBA, Vivek Dhar. Dodał, że konflikt palestyńsko-izraelski zwiększa prawdopodobieństwo, że kontrakty terminowe na ropę Brent będą notowane po cenie 100 dolarów za baryłkę i więcej.
Kluczowe dla rozwoju sytuacji na rynku ropy będą działania Białego Domu oraz potencjalna ponadgraniczna eskalacja konfliktu. Wobec samoograniczeń eksporterów z grupy OPEC+ Amerykanie mogą uruchomić sprzedaż z rezerw, by nie dopuścić do znacznego skoku cenowego, który rozchwieje rynek. Na takie działania Biały Dom zdecydował się już w chwili, kiedy Rosja napadła na Ukrainę. W tym roku, między lutym a lipcem, sprzedał 26 mln baryłek z rezerw strategicznych. Kryzys na rynku ropy może też potęgować wciągnięcie do sporu nowych graczy, jak Iran, Syria czy Katar.
Na razie nie spełniły się nadzieje Rosji, która liczyła na gwałtowny skok cen ropy nawet do poziomu 120–150 dolarów za baryłkę – co dałoby Kremlowi tak potrzebne mu do toczenia wojny w Ukrainie środki finansowe.