Latem zużycie gazu ziemnego w Polsce jest zdecydowanie mniejsze niż w innych porach roku, co jest konsekwencją braku jego zużycia na cele grzewcze. Mimo to ceny surowca są wyjątkowo wysokie. W ostatnich dniach kurs gazu na TGE przekraczał 900 zł za 1 MWh, a na TTF oscylował w pobliżu 200 euro. Powszechna drożyzna to m.in. konsekwencja manipulacji Rosjan, dla których dostawy gazu do Europy są narzędziem realizowanej polityki, zwłaszcza w obliczu wojny w Ukrainie.
Ograniczenie eksportu surowca przez Gazprom na Stary Kontynent skutkuje tym, że popyt na dostawy z innych kierunków jest wyjątkowo duży. Stąd też plany UE, aby jej członkowie dobrowolnie zredukowali zużycie gazu o 15 proc. Polski rząd przekonuje, że nasz kraj jest w stanie w pełni zaspokoić swoje potrzeby na ten surowiec, dlatego takich regulacji nie chce akceptować. Jego zapewnienia, w przypadku wystąpienia w Europie mroźnej zimy i dalszych działań Rosjan w zakresie ograniczania lub całkowitego wstrzymania dostaw, mogą jednak niewiele znaczyć. W przypadku wystąpienia kryzysowej sytuacji w pierwszej kolejności dostawy zapewne byłyby ograniczone do największych odbiorców.
Produkcja bez zmian
Firmy wchodzące w skład grupy Azoty zużyły w ubiegłym roku 2 mld m sześc. gazu. Mimo dużego ryzyka biznesowego, wynikającego z niespotykanego wcześniej wysokiego poziomu kosztów surowców i dużej dynamice zmian cen, koncern kontynuuje produkcję. – Dotychczas nie byliśmy informowani przez żadnego z naszych interesariuszy o planach ograniczenia nam dostaw podstawowego surowca do produkcji nawozów – twierdzi Łukasz Bloch, dyrektor departamentu korporacyjnego komunikacji i marketingu Azotów. Jednocześnie przyznaje, że gazu, stosowanego w koncernie głównie do produkcji amoniaku i nawozów, ze względów technologicznych nie ma możliwości zastąpienia innymi surowcami. Spółka nie odpowiada jednak, jakie zakłady w pierwszej kolejności musiałby ograniczyć lub wstrzymać produkcję, gdyby dostawy istotnie zmalały.
Czytaj więcej
Unijne podziemne magazyny gazu (PMG) są wypełnione średnio w 71 procentach. Polskie zbiorniki są niemal pełne, ale jest ich za mało, by gwarantować bezpieczeństwo.