Zdaniem ekspertów rynku energii, weto prezydenta może spowodować, że w większym stopniu będziemy musieli się opierać o droższą technologię, jaką jest morska energetyka wiatrowa. Ograniczona będzie bowiem możliwość pojawienia się nowych źródeł energii w postaci lądowych farm wiatrowych. Zmiana minimalnej odległości, od której można lokować farmy wiatrowe pozwoliłaby na zwiększenie podaży terenów potencjalnie nadających się pod nowe instalacje. Tym samym byłaby szansa na spadek ceny projektów wiatrowych realizowanych przez deweloperów.
Bez liberalizacji strategia energetyczna do zmiany
Rząd zakładał w Krajowym Planie na Rzecz Energii i Klimatu (tzw. mała strategia energetyczna), że liberalizacja ustawy wiatrakowej zwiększy podaż projektów na rynku, a dzięki temu powstanie ich więcej. Łagodzenie niektórych przepisów miało skrócić czas inwestycji z 5-7 lat do 3-5 lat. W efekcie dzięki rosnącej mocy, produkcja energii z wiatru miała znacząco wzrosnąć w ciągu 5 lat z 28 TWh planowanych w roku do 42 TWh w kolejnym roku. Tzw. ambitna ścieżka w nowym projekcie Krajowego Planu w Dziedzinie Energii i Klimatu przewiduje udział OZE w wysokości 51,8 proc. do 2030 r. oraz 79,8 proc. do 2040 r. W 2024 r. udział OZE w produkcji energii nie przekraczał 30 proc. Nowych wiatraków do 2030 r. przybędzie, ale znacznie mniej i znacznie później niż to planowano. Poprzednia liberalizacja z 2023 r. zakładała 700 m jako minimalną odległość od zabudowań. Obecny rząd chciał tę odległość zmniejszyć – pod pewnymi warunkami – do 500 m. Moc zainstalowana w wietrze przy obecnym reżimie prawnym może wzrosnąć z obecnych 11 GW do ok. 15-16 GW.
Zyska fotowoltaika i kraje sąsiednie?
To może okazać się za mało, a w to miejsce może wejść bardziej chimeryczna fotowoltaika, gdzie moc zainstalowana już teraz wynosi ponad 23 GW, a jej nieprzewidywalność i problem z radzeniem sobie z nadwyżkami stwarza realne zagrożenie dla systemu energetycznego. Dość powiedzieć, że do końca lipca PSE musiało ograniczać produkcję o 864 GWh z OZE (głównie z fotowoltaiki). PSE wyłączało te instalacje, bo energii było za dużo. Rynek nadal będzie szukał tańszej energii, a ta, jeśli chodzi o koszt wytworzenia i sam handel nadal najtańsza jest z OZE pomijając koszty systemowe. Biznes, którego te koszty nie interesują, szuka innych rozwiązań. Jeśli nie będzie to wiatr na lądzie, będzie szukał fotowoltaiki lub tańszego importu, głównie ze Szwecji i Niemiec.
Jak wskazywał niedawno prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych, istotę lądowej energetyki wiatrowej można zobaczyć, analizując notowania energii na Towarowej Giełdzie Energii, gdzie ceny w ciągu dnia wahają się od wartości ujemnych do 500-600 zł za MWh. Wynika to z faktu, że źródła odnawialne są pogodozależne. – Szczególnie istotne jest posiadanie taniej energii zimą w Polsce, ze względu na planowaną elektryfikację ogrzewnictwa. Bez taniej energii elektrycznej, którą można przetwarzać na ciepło, sytuacja polskiego ciepłownictwa będzie dramatyczna. Nie zapewni się zaopatrzenia wszystkich elektrociepłowni poprzez biomasę; odnawialne źródła energii muszą obejmować również wytwarzanie ciepła – mówił Grzegorz Onichimowski.
Wiatraki obniżą ceny prądu?
W debacie publicznej trwa ożywiona dyskusja dotycząca kosztów produkcji energii elektrycznej w tym także z OZE. Pojawiają się różne analizy, które wskazują odmienne tezy, czy OZE jest, czy nie, konkurencyjnym cenowo źródłem energii. Czy można zatem stwierdzić czy wiatraki są tańszym źródłem energii niż paliwa kopalne nawet po doliczeniu tzw. kosztów bilansowania? – To jest bardzo dobre pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko zależy od metodologii takich szacunków, przyjętych założeń modelowych, a także ekonomiki danego projektu OZE. Nie można jednoznacznie wskazać, które analizy są poprawne, a które błędne – mówi nam Piotr Maciołek, analityk rynku energii i były członek zarządu Polenergii.