Maersk to niekoronowany władca oceanów. Duński koncern zatrudnia 100 tysięcy pracowników rozsianych po 130 krajach globu, zarabia ponad 80 mld dolarów (w 2022 r.) i w pojedynkę odpowiada za 18 proc. globalnych możliwości przewozowych w transporcie morskim. Nic zatem dziwnego, że na decyzję firmy w ostatni wtorek czekał praktycznie cały świat. I decyzja zapadła: Duńczycy zdecydowali, że „do odwołania” będą omijać Zatokę Adeńską i Morze Czerwone, najkrótszy szlak między Azją a Europą, Wschodem i Zachodem.
Decyzja nie przyszła pewnie Duńczykom łatwo. Konieczność opływania afrykańskiego Przylądka Dobrej Nadziei odbija się niekorzystnie zarówno na kosztach dostaw, jak i ich harmonogramie. Ale Maersk wydaje się być pewien słuszności swojej decyzji. – To ma sens dla naszych klientów – pisała firma we wtorkowym oświadczeniu. – Czujemy się zobowiązani do zminimalizowania wpływu (zmiany trasy – przyp. red.) na łańcuchy dostaw naszych klientów – dorzucono.
Czytaj więcej
Branża energetyczna odnotowała ten awans z pewnym zaskoczeniem: Europa straciła status lidera globalnego rynku energii produkowanej w morskich farmach wiatrowych. Przeskoczył ją region Azji i Pacyfiku, a w gruncie rzeczy – Chiny.
Bezpośrednią przyczyną duńskich obaw był sobotni atak na jedną z czołowych duńskich jednostek: „Maersk Hangzhou”, potężny – ponad 350-metrowy – kontenerowiec, w który „uderzył nieznany obiekt”. Do incydentu doszło tuż po tym, jak jednostka minęła cieśninę Bab al-Mandab, Bramę Łez, u wejścia na Morze Czerwone. Nie był to koniec incydentu: tuż po uderzeniu pojawiły się cztery kutry z rebeliantami z jemeńskiego plamienia Huthi, którzy próbowali dokonać abordażu. Ochrona kontenerowca odparła ich szturm, a resztę załatwiły amerykańskie helikoptery, które pojawiły się na miejscu ataku. Trzy kutry poszły na dno, zapewne z większością osób na pokładzie.
Plemię, które wzięło Jemen
Incydent mógłby do pewnego stopnia przypominać niegdysiejsze ataki somalijskich piratów w Zatoce Adeńskiej i u północno-wschodnich wybrzeży Afryki. Ale rebelianci Huthi to już zupełnie inna historia niż rozproszone grupki bandytów-anarchistów, których jedynym celem było wyszarpnięcie od armatorów sowitego okupu. W rozpoczynającym się roku szyickie plemię z Jemenu mogłoby właściwie świętować dwudziestolecie wybuchu antyrządowego powstania na północnych terytoriach kraju. Zaczęło się bowiem od niezbornej próby aresztowania jednego z liderów tej wspólnoty w 2004 r.