Z tego, co czytamy w tegorocznym raporcie MAE, światowa energetyka przechodzi wielką transformację. Importerzy stają się eksporterami, a popyt pojawia się tam, gdzie go dotychczas nie było. Czy czeka nas więc energetyczna rewolucja?
To prawda. Dzisiaj wyraźnie widzimy, że właściwe połączenie strategii z technologią pokazuje, że powiązania pomiędzy wzrostem gospodarczym, zapotrzebowaniem na energię oraz emisjami dwutlenku węgla z sektora energetycznego już nie są takie oczywiste. Jasno również wynika, że ci, którzy prawidłowo przewidzą rozwój globalnego sektora energii mogą uzyskać przewagę, natomiast ci którzy nie zdołają ryzykują podjęcie niewłaściwych decyzji strategicznych i inwestycyjnych.
Jak w tym scenariuszu przedstawia się sytuacja Europy? Już dzisiaj energia na naszym kontynencie pozyskiwana głównie z gazu, węgla oraz źródeł odnawialnych jest droga, a spadku cen ropy także nie widać?
Cena baryłki ropy Brent osiągnęła od 2011 r. średnią cenę 110 USD w wartościach realnych, co oznacza uporczywie wysokie ceny bez precedensu w historii rynku naftowego. W odróżnieniu od cen ropy naftowej, które są stosunkowo podobne na całym świecie, ceny innych paliw znacząco różnią się między regionami. Chociaż różnice w cenach gazu ziemnego zmniejszyły się w porównaniu z wyjątkowo wysokimi notowaniami z połowy ubiegłego roku, to jednak cena gazu sprzedawanego w Stanach Zjednoczonych wciąż wynosi jedną trzecią ceny importu w Europie i jedną piątą ceny w Japonii. Ceny energii elektrycznej również są zróżnicowane, przemysł w Japonii i Europie płaci średnio ponad dwukrotnie więcej za prąd niż przemysł w Stanach Zjednoczonych, nawet w Chinach ceny dla przemysłu są prawie dwukrotnie wyższe od Stanów Zjednoczonych.
Cierpi więc i konkurencyjność europejskiej gospodarki.