W tym tygodniu rozpocznie się w meksykańskim Senacie debata o możliwości dopuszczenia prywatnego kapitału do sektora naftowego. Wymagać to będzie jednak zmiany w ustawie zasadniczej, która zabrania zagranicznym spółkom czerpania zysków z meksykańskich bogactw naturalnych.
W sprawie zmian porozumiały się rządząca Instytucjonalna Partia Rewolucyjna Enrique Pena Nieto z opozycyjną Narodową Partią Akcji. Wynegocjowana ustawa ma dopuścić obcy kapitał do wierceń na wodach terytorialnych Meksyku, w tym do wydobywania i obrotu ropą.
Dla Meksykanów złamanie monopolu będzie prawdziwą rewolucją. Przez kilka ostatnich dekad niezależność przemysłu naftowego od międzynarodowych (w domyśle – przede wszystkim amerykańskich) gigantów, jak Exxon, Chevron czy Shell była kwestią narodowej racji stanu. Od 1938 r., kiedy ówczesny prezydent Lazaro Cardenas znacjonalizował cały sektor, wydobycie ropy jest w pełni kontrolowane przez państwo. Decyzję o dyskusji wymusiła jednak sytuacja na rynku ropy na kontynencie. Przez eksploatację surowca z łupków północny sąsiad – USA – znacznie zwiększył wydobycie. Więcej ropy produkuje też Kanada. Tymczasem w Meksyku od 2004 r. wydobycie surowca przez monopolistyczny Pemex spadło o 25 proc. Co więcej – państwowy monopol nie przyczynia się do poszukiwania nowych rezerw. Wielkość potwierdzonych złóż w Meksyku jest dziś o 41 proc. niższa niż w 2001 r., szacuje Meksykański Instytut Konkurencyjności.
Dotyczy to sytuacji nie tylko na lądzie, ale i u wybrzeży Zatoki Meksykańskiej. Tylko w 2012 r. USA udzieliły 137 zezwoleń 70 spółkom na odwierty głębinowe. W Meksyku Pemex wykonał tylko sześć.
Miejscowy sektor naftowy przestał nadążać kapitałowo, inwestycyjnie, a przede wszystkim technologicznie za resztą świata. Aby utrzymać pozycję na globalnym rynku, Meksyk musi więc się zdobyć na radykalne posunięcia – argumentują zwolennicy zmian. „Czasy łatwej ropy się skończyły. Musimy zacząć dzielić się ryzykiem", mówi jeden z inicjatorów zakończenia monopolu, Javier Trevino z Instytucjonalnej Partii Rewolucyjnej.