Po raz pierwszy premier Bułgarii Bojko Borysow dopuścił możliwość wznowienia projektu South Stream.
- Bułgaria i Rosja uzgodniły, że powołają grupę roboczą do spraw wznowienia rosyjskich projektów energetycznych, w tym budowy gazociągu South Stream - cytuje Borysowa agencja Bloomberg. Bułgarski premier ogłosił to dziś - po powrocie z piątkowego spotkania z Władimirem Putinem w Moskwie. Rozmawiał na Kremlu o bułgarsko-rosyjskiej współpracy energetycznej i w innych dziedzinach.
Oświadczenie jest zaskakujące. To właśnie postawa Borysowa przesądziła o przerwaniu przez Gazprom w grudniu 2014 r. zaawansowanego już projektu. Putin zapowiedział wtedy, że jest to decyzja ostateczna. Gazprom stracił na tym co najmniej 5 mld dol.
Bułgaria od początku była kluczowa w projekcie South Stream, którym z Rosji miało płynąć rocznie do Europy 63 mld m3 gazu z ominięciem Ukrainy. To na bułgarskim brzegu gazociąg wychodził z Morza Czarnego. Do granicy z Serbią szła trasa główna, ale budowany był też 59-kilometrowy odcinek do węzła rozdzielczego Prowadii, skąd gaz miał popłynąć do odbiorców w Bułgarii, Turcji, Grecji i Macedonii.
W maju 2014 r. bułgarski rząd socjalisty Płamena Oreszarskiego rozstrzygnął po myśli Gazpromu przetarg na wykonanie bułgarskiego odcinka. Wygrało go rosyjsko-bułgarskie konsorcjum, w skład którego weszła spółka Stroytransgaz kontrolowana przez Giennadija Timczenko objętego sankcjami Zachodu przyjaciela Putina. W przetargu ogłoszonym przez spółkę South Stream kontrolowaną przez Gazprom wzięło udział 11 firm z Austrii, Belgii, Bułgarii, Japonii, Niemiec, Indii, Włoch, Rosji, Szwajcarii.