Rada Ministrów przyjęła wczoraj program polskiej energetyki jądrowej (PPEJ), który określa m.in. harmonogram wybudowania dwóch elektrowni atomowych. Rząd podtrzymał zakładane dotychczas terminy. Przyjęcie PPEJ otwiera drzwi do rozpoczęcia największej inwestycji energetycznej w naszym kraju, której wartość może przekroczyć nawet 60 mld zł.
Choć z terminów przyjętych przez rząd wynika, że prace związane z wyborem lokalizacji elektrowni oraz niezbędnej technologii ruszą w tym roku i potrwają niemal trzy lata, to – jak podkreślają eksperci – kluczowe decyzje dotyczące losów inwestycji zapadną dopiero w 2015 roku, po wyborach parlamentarnych.
Według Janusza Steinhoffa, byłego wicepremiera i ministra gospodarki, raczej trudno się spodziewać, by doszło do odwrotu od przyjętej polityki. Tym bardziej że za kilka lat Polsce może zabraknąć prądu, a Unia Europejska nie jest przychylna rozbudowie mocy energetyki węglowej. O tym, że atom, obok odnawialnych źródeł energii, jest jednym z kluczowych elementów polityki energetycznej, przekonuje również obecny wicepremier i szef resortu gospodarki Janusz Piechociński. – Przejściowe spowolnienie naszej gospodarki nie spowodowało zmniejszenia zużycia energii elektrycznej. Co więcej, w niedalekiej przyszłości należy się spodziewać wzrostu zapotrzebowania. Trzeba zatem dostosować moce wytwórcze do rosnących potrzeb, przy jednoczesnym spełnieniu wymogów środowiskowych – tłumaczy.
Właśnie pakiet energetyczno-klimatyczny i potencjalnie wysokie ceny CO2 w przyszłości stanowią jeden z kluczowych impulsów do rozwijania energetyki jądrowej. Elektrownia zapewniłaby zerową emisyjność. Ale to tylko jedna z jej zalet. Eksploatacja bloków atomowych jest bowiem zdecydowanie najtańsza. Gwarantuje zarówno niski koszt paliwa, jak i stosunkowo niewielką fluktuację jego cen. Andrzej Strupczewski, prof. nadzw. Narodowego Centrum Badań Jądrowych, uważa, że to lepsze rozwiązanie niż ograniczanie się wyłącznie do węgla czy inwestowanie w OZE. Jak podkreśla, wybudowanie elektrowni jądrowej wiąże się co prawda dużym wydatkiem jednorazowym, ale po zakończeniu budowy można korzystać z taniej energii przez kolejne 60 lat.
– W bazujących na OZE Niemczech dopłaty będą konieczne cały czas. Poza tym wiatraki pracują na pełnej mocy tylko przez 20 proc. czasu. Dlatego trzeba uzupełniać je innymi źródłami energii. To wiązałoby się z budową elektrowni gazowych i węglowych, a więc dodatkowymi kosztami – wyjaśnia prof. Strupczewski.