Już po opublikowaniu przez Komisję Europejską (KE) projektu 22 stycznia polscy dyplomaci nie kryli rozczarowania: docelowa redukcja emisji CO2 o 40 proc. do 2030 roku dla opartej na węglu polskiej gospodarki może się okazać bardzo kosztowna. Ale europarlament idzie jeszcze dalej. Chce zwiększenia udziału energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych do 30 proc. w 2030 roku (KE mówiła o 27 proc.) oraz wprowadzenia obowiązkowego zwiększenia efektywności energetycznej o 40 proc. (KE w ogóle tego nie proponowała). Co więcej, PE nie wiąże unijnych ambicji z koncesjami ze strony innych trucicieli. Chce, by 28 państw zdecydowało się na redukcję emisji CO2 o 40 proc. bez oglądania się na innych, jeszcze przez szczytem klimatycznym w Paryżu, zaplanowanym na grudzień 2015 roku. Tymczasem UE odpowiada zaledwie za 12 proc. światowej emisji CO2. Jej plany redukcyjne, bez kroków poczynionych przez innych, nie na wiele się zdadzą klimatowi, a uczynią gospodarkę UE mniej konkurencyjną.
– Potrzebny jest rzetelny raport oceniający skutki dotychczasowej polityki klimatycznej i jej wpływu na politykę energetyczną, zwłaszcza na rosnące ceny energii. Takiej oceny nie ma. W zamian proponuje się podnoszenie celów redukcyjnych o 40 proc. i zwiększenie udziału energii odnawialnej. To nierealistyczne, grozi utratą konkurencyjności przemysłu energetycznego – komentuje Bogusław Sonik, eurodeputowany PO, członek Komisji Środowiska.
Raport przyjęty przez PE nie ma charakteru legislacyjnego. To polityczna odpowiedź na wstępną propozycję KE. Kluczowe będzie stanowisko deputowanych w procesie legislacyjnym, gdy KE przedstawi zapisy prawne, które będą musiały zostać zaakceptowane przez Radę UE (unijne rządy) i PE. To nastąpi już w PE przyszłej kadencji, po wakacjach. Na razie polski rząd musi odwlekać konkretne zobowiązania. Niektórym krajom zależy, by na szczycie UE w marcu zaakceptować cel redukcji CO2 o 40 proc. w 2030 roku. – Gdyby pojawiła się taka propozycja, rządowi nie pozostanie nic innego, jak zgłosić weto. Ale sądzę, że ta dyskusja będzie jeszcze ogólna – mówi Konrad Szymański, europoseł PiS. Według niego sam raport ma wydźwięk niekorzystny dla Polski. Pozytywny jest natomiast fakt, że zarówno poszczególne poprawki, jak i cały raport przechodziły niewielką większością głosów. – Nikt nie może więc używać na szczycie w marcu argumentu, że PE jest w tej sprawie jednomyślny – mówi Szymański. O tym, jak podzieleni są eurodeputowani, sam się przekonał. Był obok Belgijki Anne Delvaux współautorem sprawozdania. W trakcie prac nad tekstem zostało ono tak zmienione, że polski eurodeputowany zgłosił wiele poprawek. W związku z ich odrzuceniem poprosił o wykreślenie swojego nazwiska.
—Anna Słojewska z Brukseli