Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele rządu, który przyjął wczoraj projekt ustawy o OZE. Zmienia ona system wsparcia dla instalacji produkujących zielony prąd. Nie będą one już otrzymywać zielonych certyfikatów, tak jak wybudowane wcześniej jednostki, tylko zaczną konkurować w aukcjach. Wygra ten, kto zaoferuje najniższą cenę za wytworzenie 1 MWh. Swoistym wsparciem ma być gwarancja odbioru energii od zwycięzcy nawet przez 15 lat.
Priorytetem jest zmniejszenie kosztów wsparcia dla OZE. „Bez wprowadzenia proponowanej optymalizacji system wsparcia odnawialnych źródeł może kosztować 4,6–6,2 mld zł w 2015 r. oraz 7,5–11,5 mld zł w 2020 r." - czytamy w komunikacie rządu.
Tyle że – jak wyliczył Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych – o wiele większe wsparcie w ostatnich latach dostało górnictwo i energetyka oparta na spalaniu węgla. Od 1990 do 2012 r. poszło na to aż 170 mld zł (wg cen z 2010 r.). To 15 razy więcej niż dotacje do OZE w tym okresie.
Zdaniem Kamila Jankielewicza z kancelarii Allen & Overy ze względu na niepewność co do zasad udziału w przyszłym systemie aukcyjnym w najbliższych miesiącach możemy być świadkami przyśpieszenia realizacji projektów, tak by mogły one funkcjonować w zmienionym systemie zielonych certyfikatów, nie tracąc przy tym możliwości przejścia na system aukcyjny, jeżeli okaże się on korzystniejszy.
– Z moich obserwacji wynika, że inwestorzy posiadający już pozwolenia na budowę instalacji chcą zrealizować swoje projekty, zanim nowa ustawa wejdzie w życie. Wydaje się bowiem, że dotychczasowy system daje większe wsparcie niż aukcje, na których ceny mogą być bardzo niskie – potwierdza Marcin Prusak z banku DNB.