W styczniu za wszystkie nośniki energii zapłaciliśmy o 4,5 proc. więcej niż rok wcześniej (dla porównania inflacja sięga 1,8 proc.), chodzi nie tylko o prąd, ale także ogrzewanie i paliwo do aut – wynika z monitoringu cen energii WiseEuropa. To już piąty z rzędu miesiąc podwyżek.
– Napędzała je głównie rosnąca cena ropy, która w rok skoczyła o 16 proc., a także wyższe o 3 proc. rachunki za energię elektryczną i jej przesył – tłumaczy Aleksander Śniegocki z WiseEuropa.
Drożejący przesył
Na rynku ropy na razie widać stabilizację. – Utrzyma się przez kilka miesięcy. Potem rozwój sytuacji zależeć będzie od decyzji w sprawie wydobycia w krajach OPEC i USA – uważa Urszula Cieślak z BM Reflex, zajmującego się monitorowaniem rynku paliw. Jej zdaniem nie należy się spodziewać tak niskiej średniej ceny rocznej, jak w 2016 r. (43–44 dol. za baryłkę). Będzie to raczej 55 dol., tyle, ile od grudnia wynoszą notowania.
Eksperci przewidują, że w kolejnych latach nasze portfele szczupleć będą za sprawą drożejącej energii elektrycznej, zwłaszcza opłat związanych z jej przesyłem. Tendencję tę już widać w taryfach dla gospodarstw domowych na 2017 r., zatwierdzonych przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Łącznie rachunki poszły w styczniu w górę o 2,2 proc. wobec grudnia ub.r., przy czym odpowiedzialne za to były nie stawki za sprzedaż prądu (bo te akurat od stycznia spadły), ale większe opłaty dystrybucyjne i wprowadzane administracyjnie opłaty stałe.
Wśród nich znajduje się podwojona tzw. opłata przejściowa (gospodarstwa domowe płacą od stycznia po 8 zł miesięcznie), a także wyszczególniona w rachunku opłata za wsparcie rozwoju zielonych elektrowni (3,71 zł/MWh). Warto zauważyć, że ta „stawka OZE” kosztuje w ciągu roku przeciętne gospodarstwo domowe tyle, ile wynosi miesięczna opłata przejściowa, która prawdopodobnie pójdzie na wsparcie źródeł konwencjonalnych, a także na tzw. bilansowanie systemu (np. import). W przyszłości rachunki może podbić tzw. opłata za moc będąca wsparciem dla wytwórców energii konwencjonalnej.