– Można liczyć jedynie na wyznaczenie ścieżki do 2030 r. – mówi osoba zbliżona do resortu energii. Potwierdza tym samym krążące od pewnego czasu informacje.
W tak krótkiej perspektywie niemożliwa jest dywersyfikacja struktury wytwarzania poprzez włączenie do niej energetyki jądrowej. Takie bloki buduje się bowiem przynajmniej kilkanaście lat. Minister energii Krzysztof Tchórzewski, choć coraz cieplej mówi o atomie, to płynący z takiej elektrowni prąd widzi dopiero u progu trzeciej dekady.
Dlatego realną szansę na dywersyfikację naszej energetyki dają zielone elektrownie. Jaki ich udział w miksie zakłada ME w 2030 r.? Tego na razie też nie wiadomo, przynajmniej oficjalnie. – W tym horyzoncie możemy zwiększyć udział produkcji z odnawialnych źródeł, ale do poziomu nieprzekraczającego potencjału naszego systemu – wskazuje osoba zbliżona do ME. – To musi być osiągalny i realny cel. Ten krajowy na rok 2030 r. będzie zbliżony do 20 proc. – precyzuje nasz rozmówca.
Oznaczałoby to kilkuprocentowy wzrost względem naszych zobowiązań na 2020 r., kiedy mamy wykazać się 15-proc. udziałem zielonej energetyki w końcowym zużyciu. ME twierdzi, że nie będzie problemu z realizacją celu, przynajmniej w elektroenergetyce, która ma wykazać się udziałem 19,13 proc. z OZE. Gorzej może być w ciepłownictwie i transporcie. Z kolei organizacje pozarządowe, m.in. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej, alarmują że jesteśmy na krytycznej ścieżce, by zobowiązań w tym zakresie dotrzymać.
Jednak kilkunastoprocentowy udział w OZE w Polsce A.D. 2030 może nie zadowolić unijnych polityków. W Parlamencie Europejskim trwają bowiem prace nad zaostrzeniem dyrektywy OZE. Jest propozycja, by 27-proc. cel zielonej energii wyznaczony dla całej UE w 2030 r. zwiększyć do 35 proc. dla każdego z krajów członkowskich. Z kolei w ciepłownictwie udział OZE miałby się zwiększać nie o 1 pkt proc., tylko o 2 pkt proc. w każdym roku kolejnej dekady.