„Dane GUS dla całego kraju pokazują spadek zarobków w górnictwie w czerwcu o aż 16 proc. rok do roku” – dowodził w ubiegłym tygodniu jeden z portali, co chętnie podchwyciły media na Śląsku, regionie najbardziej rzekomo poszkodowanym pod względem wynagrodzeń.
Rzeczywiście, jeżeli porównamy średnią z czerwca br. do czerwca 2018 roku, zarobki spadły: w ubiegłym roku uśredniona przez GUS pensja w tym sektorze miała wynosić 9913 złotych, w tym roku było to 8275 zł. Szkopuł w tym, że to nadmierne uproszczenie. – Wcześniejsze miesiące pokazują wyraźnie wzrostową dynamikę. Jeżeli weźmiemy okres styczeń–kwiecień br., to mamy wzrost o ponad 15 proc., policzony wraz z majem wzrost dobija 14 proc., a uwzględniając dane czerwcowe, wciąż mamy wzrost wynagrodzeń w ciągu półrocza, tyle że o 7 proc. – wylicza w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Ewa Rupniewska, ekspertka Głównego Urzędu Statystycznego.
CZYTAJ TAKŻE:Czy górnik zarabia mniej niż kasjerka w sklepie?
Innymi słowy, oficjalne dane GUS o branży górniczej nie pozostawiają wątpliwości: płace w górnictwie rosną. Oczywiście, trudno je interpretować jednoznacznie, bo dane są uszeregowane w oparciu o Polską Klasyfikację Działalności obejmującą w tej sekcji „górnictwo i wydobycie” – zatem obejmują zarówno górników, jak i pracowników przemysłu naftowego, dostawców maszyn górniczych czy dozorców pilnujących hałd koksu.
Czerwcowa anomalia może mieć prozaiczne przyczyny. – W tej branży mogą występować skoki ze względu na rozmaite dodatkowe świadczenia: nagrody czy dodatkowe pensje – mówi Rupniewska. Być może przekonamy się o tym, gdy spłyną dane za lipiec, bo w poprzednim miesiącu w kilku dużych firmach z branży górniczej uruchamiano dodatkowe środki na nadzwyczajne wypłaty. Był to efekt protestów górników domagających się wyższych płac.
Adobe Stock