Pułapka doskonałego węgla. Tu najtrudniej będzie się rozstać z kopalinami

Indie są trzecim – po Chinach i USA – globalnym emitentem gazów cieplarnianych. I na tej czarnej liście prędzej awansują niż zaczną spadać: szybki rozwój gospodarczy w połączeniu z rodzimym doskonałej jakości węglem nie będzie sprzyjać transformacji.

Publikacja: 07.04.2024 10:24

Pracownicy zabezpieczają plandekę na ciężarówce załadowanej węglem w porcie Krishnapatnam w stanie A

Pracownicy zabezpieczają plandekę na ciężarówce załadowanej węglem w porcie Krishnapatnam w stanie Andhra Pradesh w Indiach

Foto: Bloomberg

Następnym razem przyjeżdżajcie w zimie – kwitują z mieszanką wyrozumiałości i pobłażania Indusi, widząc jak przybysze z Europy krzywią się na marcowy upał. W połowie ubiegłego miesiąca w północnej części subkontynentu temperatury przebiły próg 30 stopni, ale na południu było to już o kilka stopni więcej. Na początku kwietnia w stolicy stanu Telangana popołudniem sięgały już 40 stopni.

Wystarczy jednak spod lejącego się z nieba żaru wejść do nowoczesnych biurowców, budynków administracyjnych, hoteli, restauracji czy innych obiektów, które stać na klimatyzację, by doświadczyć kilkunastostopniowego chłodu. Wraz z nastaniem ciepłej pogody Indusi uruchamiają swoje instalacje chłodzące i wykręcają je w pobliże dopuszczalnego w nich „bieguna zimna”. Szkopuł w tym, że przekłada się to bezpośrednio na zużycie energii, a ta pochodzi w Indiach przede wszystkim z węgla. To dokłada się do krajowego bilansu emisji: w 2022 r. kraj wyemitował 3943 mln t ekwiwalentu CO2, co daje ponad 7 proc. globalnych emisji i lokuje to rosnące mocarstwo na trzeciej pozycji listy globalnych emitentów.

Czytaj więcej

Rusza polowanie na złoża surowca przyszłości. Starczy dla wszystkich

O ironio, Indie są jednocześnie jednym z tych państw, które najboleśniej doświadczają zmian klimatycznych. Subkontynent jest dosyć płaskim obszarem świata, a w szczególności dotyczy to jego wybrzeży, którym zagraża – zwłaszcza na wschodzie subkontynentu – podnoszący się poziom oceanów. Przez kraj coraz intensywniej przetaczają się ekstremalne zjawiska pogodowe, a rekordowe upały notowane w ostatnich latach wywołują długotrwałe susze i zniszczenie olbrzymich areałów uprawnych, co przekłada się na ceny żywności, a wcześniej czy później może zagrozić bezpieczeństwu żywnościowemu państwa.

Wydawałoby się, że trudno o lepsze argumenty za szybką transformacją energetyczną. Ale bynajmniej: Indie do zeroemisyjności będą szły dłużej niż inne państwa, bo zaczynają wpadać w energetyczne błędne koło.

Brzemię wzrostu

Według prognoz, w 2024 roku wzrost gospodarczy w Indiach sięgnie 7 procent – zapowiada lokalny dziennik „The Standard”. Oczywiście, zapewne za znaczną część tego imponującego wskaźnika będą odpowiadać rozrastające się w szybkim tempie i wychodzące na globalne rynki indyjskie korporacje oraz garstka najbogatszych mieszkańców subkontynentu. Ale też owoce tego sukcesu w większej mierze będą dostępne dla coraz większej grupy najbiedniejszych Hindusów.

Z tym w bezpośredni sposób wiąże się błyskawicznie rosnący popyt na energię. Przez dwie dekady od 2000 roku do indyjskich sieci energetycznych podłączono 900 milionów mieszkańców. Proces cały czas trwa, bowiem w najbiedniejszych regionach pozostało jeszcze trochę obszarów bez dostępu do elektryczności. W każdym z takich niedawno zelektryzowanych gospodarstw wcześniej czy później będą pojawiać się kolejne urządzenia elektryczne czy dostarczające ciepło lub chłód. I, biorąc pod uwagę dane z 2019 r., praktycznie trzy czwarte dostaw energii opiera się tam na kopalinach: węglu, ropie i gazie (odpowiednio 44, 26 i 6 proc. miksu energetycznego).

Czytaj więcej

Chiny zasysają rosyjską ropę, której nie chcą już Indie

Zwłaszcza ten pierwszy będzie dla Indii niemałym brzemieniem. Obecne możliwości wydobywcze indyjskiego górnictwa to około 800 mln ton surowca. Jak na potrzeby Indii i działających tam niemal trzystu elektrowni (do 2030 r. ma ich być około 330) to za mało: 200 mln ton Indusi muszą dodatkowo importować. Mało tego: rosnące zapotrzebowanie na energię odzwierciedla się w prognozach, zgodnie z którymi do 2035 r. zapotrzebowanie na węgiel dobije w Indiach do poziomu 1,4 mld ton. Proces ten będzie przyspieszać wraz z próbą wyrugowania z gospodarstw domowych tradycyjnej biomasy (głównie odchodów zwierzęcych czy resztek roślinnych), odpowiadającej za 20 proc. zużycia paliw na potrzeby energetyczne. Pozbycie się tej biomasy to również w sporej mierze wyzwanie zdrowotne, bowiem wyziewy z jej spalania przekładają się także na sytuację zdrowotną mieszkańców subkontynentu.

Węgiel kusi. – Indie są na wysokiej orbicie, rozwijając się przemysłowo i gospodarczo. Węgiel zaś pełni kluczową rolę w naszym wzroście gospodarczym i rozwoju – kwitował w rozmowie z dziennikiem „Financial Times” Amrit Lal Meena, swoisty „minister węgla” w gabinecie w Delhi. Stąd ogłoszony pod koniec ubiegłego roku plan potrojenia wydobycia rodzimego surowca już do 2028 roku, obejmujący poszukiwanie i przygotowanie dla inwestorów nowych złóż, stosowne pozwolenia środowiskowe oraz zachęty dla potencjalnych inwestorów zagranicznych czy wreszcie intensyfikację krajowej produkcji instalacji i urządzeń górniczych. Przyspieszenie ma dotyczyć przede wszystkim węgla kamiennego, który w Indiach jest zwykle wysokiej jakości. Jak można przypuszczać, rząd w Delhi liczy na to, że nowe zasoby surowca pozwolą zaspokoić rosnący popyt, a przy okazji – zredukować potrzeby importowe.

Brunatne uzależnienie

W oczywisty sposób Indie idą pod prąd globalnym trendom, wynikającym z prób zahamowania emisji gazów cieplarnianych i zmian klimatycznych. Podczas szczytu klimatycznego w 2021 r. Indie zobowiązały się do stopniowego wyłączania mocy węglowych oraz rozbudowy mocy odnawialnych źródeł energii. Przy takich jednak potrzebach nawet obietnice rozwijania OZE i trzykrotnego zwiększenia ich mocy do końca dekady niewiele zmieniają całościowy obrazek.

Co więcej, rozpędzoną branżę węglową trudno będzie zatrzymać. Przy ponad trzystu elektrowniach węglowych, pół tysiącu – w połowie odkrywkowych – kopalni w blisko stu obszarach górniczych na terenie ośmiu stanów oraz mniej więcej czterech milionach ludzi, którzy żyją z wynoszenia z odkrywek surowca, by go potem odsprzedać na lokalnych bazarach lub spalić na własne potrzeby – grupa Indusów zainteresowanych trwaniem branży węglowej idzie zapewne w dziesiątki milionów.

Mało tego, w Indiach odżywa polityka subsydiowania surowców kopalnych. Zgodnie z wyliczeniami The International Institute for Sustainable Development, zwartymi w opracowaniu „Mapping India's Energy Subsidies 2023”, przez siedem lat, od 2014 r. począwszy, subsydia do kopalin zredukowano o 59 proc. Trend odwrócił się w 2022 r., wraz z kryzysem na rynkach energetycznych, wywołanym konsekwencjami rosyjskiej agresji na Ukrainę – władze w Delhi ponownie wprowadziły limity dla cen benzyn, diesla, LPG, cięły opodatkowanie, wprowadziły bezpośrednie dopłaty dla konsumentów indywidualnych i przedsiębiorstw, zainwestowały we wsparcie istniejących kanałów dostaw energii.

Nasiona rewolucji

A po stronie transformacji energetycznej? No cóż, przede wszystkim wydatki astronomicznej wielkości. Jak szacuje szefowa działu Południowej Azji w amerykańskim Institute for Energy Economics and Financial Analysis, Vibhuti Garg, aby osiągnąć cele na rok 2030 r. w zakresie rozbudowy potencjału OZE, Indie musiałyby wykładać – co roku – od 120 do 140 mld dolarów. W perspektywie 2050 roku i potencjalnej zeroemisyjności kraju, ten budżet musiałby sięgnąć od 7,2 do 12,1 biliona dolarów.

Garg przedstawia w swojej analizie szereg narzędzi, jakich władze w Delhi mogłyby użyć do rozpędzania „zielonej rewolucji”. Na subkontynencie działa też szereg proklimatycznych NGO, jak choćby Health Care Without Harm czy oddziały międzynarodowych organizacji ekologicznych. Swoje kampanie prowadzą też indywidualni aktywiści i naukowcy, jak Chetan Singh Solanki, profesor Indian Institute of Technology w Mumbaju, nazywany „Solarnym Gandhim”, który na wzór Mahatmy zorganizował kilka lat temu swoisty odpowiednik „marszu solnego” na rzecz energii ze źródeł odnawialnych i niestrudzenie namawia do wyłączania niepotrzebnie działających klimatyzatorów czy montażu paneli na dachach.

Czytaj więcej

Gazu jest za dużo. Na świecie króluje nadpodaż

Na ile ta oddolna presja przekłada się na realia? Można powiedzieć ostrożnie, że nie pozostaje bez echa. Na początku kwietnia dziennik „The Standard” doniósł o uruchomieniu potężnej farmy fotowoltaicznej wybudowanej przez należącą do indyjskiego miliardera Gautama Adaniego firmy Adani Green Energy Limited. Uwzględniając bliskie, przyjazne relacje biznesmena z premierem Narendrą Modim – obaj wywodzą się ze stanu Gudźarat, Adani wspierał w przeszłości karierę Modiego, teraz Indusi spekulują o wsparciu rządu dla biznesu gudźarackiego oligarchy – trudno się dziwić, że firma powstała w 2015 r., kiedy ruszyły przygotowania do transformacji energetycznej. AGEL zapowiada, że do końca dekady będzie dorzucać do energetycznej puli 45 GW wyprodukowanej przez siebie energii.

Za symbol rozwoju OZE na subkontynencie traktowany jest półpustynny Radżastan. Potencjał tego regionu – tylko gdy chodzi o projekty fotowoltaiczne – już u progu tej dekady szacowano na 142 GW energii ze słońca. Ale szybko doganiają – i być może przeganiają – go inne stany, jak Maharsztra, Karnataka, Tamil Nadu czy Gudźarat. Łatwo zauważyć, że wymienione stany są również centrami biznesowymi – z Mumbajem, Bangalore, Ćennajem czy Ahmadabadem jako stolicami stanu. To częściowo potwierdza też tezę Gorg, że jako pierwsze w Indiach do transformacji energetycznej i zasilania się „zieloną energią” przystąpią duże, lokalne korporacje.

Do pewnego stopnia można też zakładać, że transformacji energetycznej mogłyby sprzyjać wieloletnie zapóźnienia w modernizacji infrastruktury energetycznej kraju. Tam, gdzie nie istnieją przestarzałe sieci – a właściwie gdzie sieci nie istnieją w ogóle – można by budować instalacje przystosowane od razu do potrzeb rozproszonego systemu źródeł energii, tak jak w wielu krajach omijano etap rozbudowy telefonii stacjonarnej, budując od razu sieci komórkowe.

Czy jednak te argumenty będą jakąkolwiek przeciwwagą dla obecnych planów rządu, zwłaszcza jeśli zaczną one być realizowane? Raczej można wątpić. Obecne deklaracje decydentów z Delhi zakładają, że osiągnięcie celów klimatycznych nastąpi później niż chcieliby tego zwolennicy radykalnej walki ze zmianami klimatycznymi – emisje będą rosnąć co najmniej do 2045 r., a spadać zaczną dopiero po tej dacie. Neutralność klimatyczna to raczej perspektywa 2070 r. Pytanie tylko, ile słońce zdąży na subkontynencie wypalić do tego czasu.

Następnym razem przyjeżdżajcie w zimie – kwitują z mieszanką wyrozumiałości i pobłażania Indusi, widząc jak przybysze z Europy krzywią się na marcowy upał. W połowie ubiegłego miesiąca w północnej części subkontynentu temperatury przebiły próg 30 stopni, ale na południu było to już o kilka stopni więcej. Na początku kwietnia w stolicy stanu Telangana popołudniem sięgały już 40 stopni.

Pozostało 96% artykułu
Surowce i Paliwa
Orlen pod lupą. Prokuratura prowadzi ponad 20 spraw
Surowce i Paliwa
Zaskakująca decyzja Białego Domu. Zgoda na energetyczne zakupy w Rosji
Surowce i Paliwa
Azoty poniosły w ubiegłym roku ogromne straty
Surowce i Paliwa
USA wyprodukowały pierwszy wzbogacony uran. Nerwowo na Kremlu
Surowce i Paliwa
Nowy zarząd Orlenu rodzi się w bólach
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił