Od kilkunastu dni ceny ropy utrzymują się na poziomie plus/minus 40 dol. za baryłkę. To o 30 proc. więcej, niż w styczniu i na początku lutego, kiedy Rosjanie i kilku producentów z kartelu uzgodnili, że zamrożą wydobycie na poziomie ze stycznia. Od tego czasu ropa zaczęła drożeć, mimo że z OPEC nadchodzą mieszane sygnały dotyczące tej umowy. Wiadomo już, że w zapowiedzianej na 17 kwietnia konferencji w stolicy Kataru — Doha nie weźmie udziału minister ds. ropy Iranu, tylko przyśle tam swojego zastępcę. Iran, obok Arabii Saudyjskiej, jest kluczowym elementem potencjalnego porozumienia, ponieważ po latach obowiązywania embarga rządowi w Teheranie zależy, aby jak najszybciej zwiększyć wydobycie. Więc w tej sytuacji nawet nie może być mowy o jakimkolwiek „mrożeniu”. Niejasne jest również o co chodziło saudyjskiemu ministrowi ds. ropy, Ali al-Naimiemu który zapytany o cięcie wydobycia i nieoficjalną umowę, jaką Saudyjczycy mieli już zawrzeć z Rosjanami, powiedział dziennikarzom: „ Zapomnijcie o tym”.
Wiadomo natomiast, że kraje OPEC w obecnej chwili pompują mniej ropy, niż dyskutowany poziom zamrożenia wydobycia — łącznie o 487 tys. baryłek dziennie. I nie chodzi o żadne ustalenia i ograniczenia, tylko jest to spowodowane kłopotami w Nigerii i Iraku.
A zapasy tego surowca rosną. Nie bardzo wiadomo co tu naprawdę mrozić. Paradoksalnie, jeśli dojdzie w niedzielę do porozumienia, to wydobycie powinno zostać zwiększone, a nie zmniejszone.
W tej sytuacji kraje OPEC i Rosjanie stanęli wobec ogromnego dylematu: mrozić? Nie mrozić? Wiedzą doskonale, że jakąś decyzję muszą podjąć, bo w przeciwnym razie rynek otrzyma sygnał o braku porozumienia i ropa natychmiast zacznie tanieć.
13 kwietnia OPEC zdecydował się dać sygnał, że popyt na ropę nie rośnie, jak wcześniej prognozowano i zwiększanie wydobycia nie miałoby żadnego sensu. Powodem gorszej sytuacji na rynku jest przede wszystkim cieplejsza pogoda, cofnięcie subsydiów do paliw w wielu krajach, oraz kłopoty gospodarcze Chin i Brazylii.